piątek, 18 kwietnia 2014

Special I. Ita&Sahi

Hyhyhy, musiałam to napisać. Nie mogłam się powstrzymać. Zresztą, no powiedzcie, czy nie chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o Ita&Sahi? Jak to się zaczęło, dlaczego, kto, gdzie, z kim, co, kiedy, po co? Wiem, że chcecie. Dlatego przygotowałam dla was Special! Będzie spory bo ten paring naprawdę ubóstwiam, a cała historia była cokolwiek zaskakująca. Nie będzie to miało wpływu na fabułę, bo opisane tu wydarzenia są dwa lata przed aktualnymi. Jest to po prostu partówka stworzona na potrzeby moje własne czyli autorki. No, i wasze, dobrze. Nie przedłużając, cofnijmy się dwadzieścia cztery miesiące wstecz i przejdźmy przez Konoha w upalny, czerwcowy dzień...

~Tylko pół roku. Tylko i wyłącznie pół roku a później wracam do domu! I ani dnia więcej!~ byłam wściekła. Nie, za mało. Dostawałam furii. Wiecie, jak to jest, rodzice dostają pracę w nowym mieście więc muszą KONIECZNIE zabrać was ze sobą, mając w poważaniu, że jesteście dorośli, pół roku to nie dużo i świetnie sobie poradzicie sami. Nie, macie jechać z nimi i rujnować swoje dotychczasowe życie, bo tak i już. Tego najbardziej nienawidziłam w pracy mamy. Była choreografką i instruktorką, bardzo dobrą choreografką i wyśmienitą instruktorką. I właśnie została wysłana na półroczne warsztaty do Konoha w ramach pieprzonej resocjalizacji młodzieży. Ależ tak, mamusia była też cenionym psychologiem. I na cholerę to komu? Uważała, że młodzi gniewni, jak nazywała dzieciaki z ulicy, potrafią wyrażać swoje emocje przede wszystkim w tańcu który pomaga i łagodzi negatywne emocje. Nie słyszałam w życiu większego bełkotu, no, może raz, jak Temari uznała, że powinnam wziąć udział w konkursie baletowym, bo przecież hip-hop, a balet to to samo. Ignorantka, blondynka! Byłam wściekła na wszystko, począwszy od mrówki, którą właśnie zdeptałam, skończywszy na niesprawiedliwym wszechświecie. Tak, niech życie jeszcze daje mi w kość, kto by się przejmował, że straciłam faceta (dureń miał inną na boku) i byłam kompletnie rozbita psychicznie. No dobra, może nie tak do końca, ale chyba należało mi się coś od losu, nie? I wiecie co? Najgorsze było w tym wszystkim, że miałam chodzić do Akademii Tańca w Konoha. Ach, nie rozumiecie problemu? No to wam go nakreślę. Odkąd nauczyłam się chodzić - tańczyłam. Ponieważ moja mama, Yamaha Orissa jest światowej sławy tancerką, przekazała mi swój talent i miłość do tańca i kładła nacisk na moje muzyczne i taneczne wykształcenie. Uczyłam się tańca, śpiewu i gry na fortepianie. To ostatnie rzuciłam po siedmiu latach, teraz gram tylko dla siebie, nie wiązałam z tym nigdy wielkich planów. Ze śpiewem też nie, ale taniec... taniec był moją pasją i życiem. Więc pobierałam lekcje salsy, falmenco, fox trota, mamby, walca, tanga i czego byście sobie nie wymarzyli. Ale moją miłością okazał się hip-hop. Łączyłam z nim wszystkie znane style, lecz nie potrafiłam go porzucić dla czegokolwiek innego. I miałam jedną, jedyną nemezis - balet. Nigdy nie byłam w tym dobra, denerwowało mnie, że muszę obrócić się tak, a nie inaczej, w pozycji wyprostowanej, a nie zgiętej, ten ruch trzeba zakończyć szpagatem, a tamten piruetem, a jeszcze inny czymś innym. Nie było od tego odstępstw. Nienawidziłam baletu, konia z rzędem temu, kto wskazałby mi twórcę. Ukręciłabym takiemu łeb i to bez większych ceregieli.
Wracając do Akademii, jest to szkoła baletowa. Teraz pojmujecie? Poziom mojej wściekłości na matkę był ponad przeciętną. W tamtym momencie chciałam jej wykrzyczeć w twarz, że jest złą matką, nie dba o mnie, nie liczy się z moimi potrzebami i inne tego typu brednie. Tak, macie rację, typowe gadanie rozpieszczonej nastolatki którą byłam. Nie miejcie mi tego za złe, wychowałam się wśród kochającej rodziny, nigdy niczego mi nie brakowało, zawsze byłam we wszystkim pierwsza i dopiero, gdy poszłam do liceum w Suna, trochę mnie utemperowali. Ale wracając do bieżącej sytuacji... Nie, czekajcie, i jeszcze zabrała mi samochód, teraz macie całkowicie nakreśloną sytuację. Mama chyba się bała, że zwieję do Suna, nonsens.
Tak czy inaczej stanęłam przed czteropiętrowym budynkiem, należy dodać przez uprzejmość, że był kolosalny, jak jakaś jednostka dla batalionu wojskowego, i bieluteńki od metra nad ziemią. Poniżej tego poziomu, długi pas muru był nieokreślonego koloru. Co za dureń kazał malować szkołę przy jednej z głównych ulic na biało? Widzicie? W tej Konoha mieszkają idioci. Byłam spóźniona o jakieś piętnaście minut, i dobrze! W bojowym nastroju przekroczyłam wysoki (cztery stopnie) próg i znalazłam się w... w sumie nie wiem, jak to określić. Przede mną była podłoga 2 metry na 3 metry a przy jej końcu zaczynały się schody o bogato zdobionych, drewnianych poręczach. Nie uwierzycie, ściany też były białe, niespodzianka, co? I obwieszone zdjęciami uczniów, nagrodami, dyplomami, bla, bla, bla, kogo to wszystko obchodzi? Wyciągnęłam z plecaka obwieszonego indyjskimi koralikami (mama mi je przywiozła ze swojej ostatniej podróży) plan lekcji, która dotarł do mnie pocztą dwa dni temu. W duchu liczyłam po cichu, że mnie nie przyjęli albo zapomnieli, ale nie! Córkę Yamahy Orissy trzeba przyjąć i się afiszować, by ich cholera. Sala numer osiem, czytaj: na tym piętrze. Rozejrzałam się, weszłam na schody i skręciłam w prawy korytarz. Nie, tutaj już jest piętnaście i w górę, czyli lewe skrzydło, zawróciłam i znalazłam salę. Chwilę stałam pod klasą i nasłuchiwałam. No co, wy tak nigdy nie robiliście? Zza drzwi (białych, wszystko w tej cholernej szkole było białe) dochodził poważny, męski głos. Super, facet to już jakiś plus, nie będzie robił problemów ze spóźnienia. Zapukałam, wzięłam dwa głębokie wdechy i nacisnęłam klamkę.
-Yyy... Profesor Iruka Umino? - zapytałam, zerkając na plan lekcji. Mężczyzna w granatowej koszuli i spranych dżinsach uśmiechnął się wesoło, zapraszając gestem do klasy. No, trudno, jak się powiedziało "a", to trzeba powiedzieć "b". Miał związane w kitkę czarne włosy i oczy błyszczące humorem, no, może wcale nie będzie tak źle. Zamknęłam za sobą drzwi i z przyzwyczajenia włożyłam dłonie do kieszeni spodni by po chwili je wyciągnąć.
~Przynajmniej udawaj, że jesteś dobrze wychowana~ zganiłam się w duchu i przestąpiłam z nogi na nogę. Nauczyciel widząc moje zakłopotanie uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby było w tym coś zabawnego. Dziewiętnastu uczniów w klasie patrzyło na mnie jak na kosmitkę. Dziwna dziewczyna, w dziwnych ubraniach (oni tu wszyscy jakoś tak elegancko a ja w zwykłych bojówkach, topie i szarej koszuli zapiętej na trzy guziki, z brzęczącymi paciorkami przy plecaku), patrzy dookoła nic nierozumiejącym wzrokiem i nie wie, co ma zrobić.
-Ty jesteś? - zapytał Iruka, nadstawiając ucho w jej stronę.
-Sahirah, mam na imię Sahirah. - powiedziałam wyraźnie. Nie bałam się, występowałam przed większą publiką i bardziej krytyczną niż ci tutaj. Nauczyciel natychmiast zrozumiał, kim jestem i nie czekał na dalsze wyjaśnienia, a ja, mówiąc szczerze, nawet bym ich nie udzieliła.
-Siadaj tu. - wskazał mi wolne miejsce w środkowym rzędzie, czwarta ławka. No, dobrze, ani za blisko, ani za daleko.
-Mamy więc gościa, Sahirah będzie teraz członkiem tej klasy. Jak rozumiem, tańczysz? - ostatnie pytanie było skierowane do mnie.
-Ymm... tak, jasne. - ściągnęłam lekko brwi, to chyba logiczne, że tańczę, prawda? Inaczej by mnie tu nie było.
-W takim razie jutro pierwsze zajęcia, po południu, mam nadzieję, że do tego czasu w sali nie będzie czuć farby. Ten remont trwa trochę za długo. Itachi? Mógłbyś zająć się Sahirah, oprowadzić ją i wytłumaczyć jej wszystko? - zwrócił się do kogoś, kto siedział dwa miejsca za mną. Nic nie usłyszałam, ale po uśmiechu nauczyciela doszłam do wniosku, że ten "Itachi" musiał się niemo zgodzić. Super, teraz jeszcze randka z jakimś ociężałym umysłowo chłopakiem, która nawet nie potrafi powiedzieć "tak, profesorze". Kocham Cię, życie. Dziewięćdziesiąt minut później lekcja dotycząca biologii minęła. Wiem, pomyślicie sobie, że skoro to Akademia Tańca, to powinni uczyć tylko tańca, ale nie do końca. Tutaj też istnieje coś takiego jak "egzamin końcowy", który trzeba zdać. A egzamin ten dotyczy również przedmiotów nie związanych z tańcem (biologia, japoński, matematyka, itp). Wychodząc z klasy usłyszałam swoje imię i zamarłam. Głos, który mnie wołał, był hipnotyzujący, spokojny, niemal władczy. Odwróciłam się i pod spojrzeniem czarnych, głębokich oczu, odwróciłam wzrok na moment, by po chwili przywołać się do porządku. Czego ten facet chce? Miał czarne włosy, luźno związane w kitkę, bladą karnację i ostre rysy twarzy, mówiące o stanowczości i uporze właściciela. Ale miał też w sobie coś, co sprawiało, że bałam się podejść bliżej niż na odległość wyciągniętej ręki. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, te oczy były straszne, paraliżowały i zdawały się czytać w myślach.
-Dlaczego uciekasz? - zapytał, a dla mnie zabrzmiało to co najmniej dziwnie. Kto ucieka? Ja? Niby przed czym? Uniosłam wojowniczo podbródek, ignorując nieprzyjemne uczucie, że powinnam zachowywać się spokojnie i z nim nie zadzierać. Jak możecie się domyślić, rozbawiło go to.
-Wychodzę z klasy. Z kim mam przyjemność rozmawiać? - chciałam go spławić i poszukać tego Itachiego, który miał mnie oprowadzić. Im szybciej to załatwię, tym lepiej. A później do domu.
-Itachi Uchiha. Mam cię oprowadzić. - wyciągnął rękę w moją stronę, a ja uniosłam brwi w zdziwieniu. Boże, nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego? Dlaczego on? Dlaczego ja?
-Cześć, jestem Sahirah. - mruknęłam, lekko dotykając jego dłoni. Poczułam mrowienie pod palcami i zabrałam szybko rękę. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiego uczucia.
-Sahirah...? - zapytał, upominając się o moje nazwisko. Och, znałam Uchiha. Poważany, potężny klan Konoha zajmujący się utrzymywaniem porządku w mieście. Wybitne oddziały, wybitni ludzie, wybitne osiągnięcia, kojarzycie takich? Na dodatek te wszystkie plotki, że faceci tego klanu są diabelnie przystojni chyba były prawdą. Przynajmniej w wypadku Itachiego, ale nie dajmy się zwariować.
-Sahirah. Wystarczy. - syknęłam ostrzegawczo, a on się uśmiechnął. Przyznaję, kolana trochę mi zmiękły, ale tylko trochę! Zresztą po chwili opanowałam się i zmieniłam temat. Nie chciałam, żeby postrzegał mnie przez pryzmat nazwiska, i tyle.
-Więc co masz mi pokazać? - zapytałam, siląc się na spokojny ton. Nie, żeby coś, ale nie lubię wścibskich ludzi, a on do takich chyba należał.
-Czego tylko sobie zażyczysz. Na początek szkoła, co? - mrugnął do mnie filuternie, zabrzmiało to co najmniej prowokacyjnie, albo ja chciałam, żeby tak zabrzmiało. Wyglądał mi na flirciarza.
~No, to teraz dam ci do wiwatu.~ pomyślałam i przewróciłam teatralnie oczami.
-Im szybciej, tym lepiej. Prowadź. - uśmiechnęłam się uprzejmie. Przyjął lekceważenie w moim głosie jako wyzwanie, błysnęły czarne oczy i poprowadził mnie korytarzem, szczegółowo opisując, gdzie jest dana sala, kiedy odbywają się zajęcia i jakiego rodzaju, kto, gdzie, z kim. Tyle informacji na raz, że w końcu roześmiałam się wesoło i powiedziałam:
-Wiesz ty co, Itachi? Dzięki za wyczerpujący opis ale nie zapamiętam wszystkiego. Muszę mieć trochę czasu, aż połapię się, że Iruka prowadzi zajęcia baletu w sali numer siedemnaście, w czwartki o piętnastej.
-W sali numer osiemnaście, w środy o osiemnastej. - poprawił mnie z uśmiechem, a ja wzniosłam oczy do nieba.
-Widzisz? To za dużo. Dziękuję za twój czas ale zaraz mamy następną lekcję. Och, właśnie! Wiesz może, jak stąd dotrę na Plac Główny? - przypomniałam sobie, że miałam iść tam po szkole, mama pracowała w studiu i razem miałyśmy wrócić do domu. W ogóle nie miałam orientacji w terenie i gubiłam się co chwila. Gdyby rano nie podwiozła mnie dwie ulice od szkoły i nie wyjaśniła dokładnie, jak iść, to pewnie nie dotarłabym po tygodniu. Jeśli w ogóle.
-To dobry kawałek drogi stąd. Jeśli chcesz, mogę cię podwieźć po szkole. - zaproponował. W pierwszym odruchu chciałam się zgodzić, ale przemyślałam szybko sprawę i zamierzałam odmówić. Nie wiem dlaczego, może po prostu miałam dziwne przeczucie co do niego? Odpychał mnie i przyciągał jednocześnie. W jednej chwili sprawiał wrażenie niedostępnego, a w drugiej wesoło się uśmiechał i ironizował jakąś sytuację. Nie nadążałam, a to podobno kobiety są zmienne.
-Nie, dzięki, dam sobie radę. Mam całkiem dobrą orientację w terenie. - skłamałam. - Gdybyś mógł mi wytłumaczyć to... - przerwał mi dzwonek więc skierowaliśmy się do schodów by zejść na drugie piętro z czwartego.
-Jesteś pewna? To naprawdę dobra godzina drogi stąd. - uprzedził, a w jego oczach dostrzegłam, że wie o moim kłamstwie i czeka, jak się z niego wytłumaczę. No, twoje niedoczekanie, Uchiha.
-Tak, jestem pewna. - westchnęłam ciężko, chcąc dać mu do zrozumienia, żeby się w końcu odczepił tuż po wyjaśnieniu mi drogi. Uśmiechnął się tajemniczo i zaczął tłumaczyć. Zgubiłam się po zdaniu
 "... i zobaczysz drogę jednokierunkową w lewo, miniesz bank, przejdziesz przez czwarte przejście..."


Jaki, cholera, bank? Jakie czwarte przejście? Co to jest?! Miałam ochotę wrzeszczeć. Zgubiłam się już trzy ulice dalej, od szkoły. Rozejrzałam się bezradnie i wściekła, w odruchu bezsilności, tupnęłam nogą. Jak dziecko, powiecie? Tak? No to spróbujcie stanąć sobie w stolicy waszego kraju, na jakiejkolwiek ulicy, z wyładowanym telefonem, bez jednej przyjaznej duszy obok siebie i znajdźcie drogę. To może kogoś zapytaj, powiecie? Jasne, czemu nie? Pytałam cztery osoby, każda wyjaśniła mi coś całkiem innego. Dziękuję za takie pytania o drogę. Opuściłam głowę, trzeba było pozwolić, żeby Itachi mnie podwiózł. Nawet nie miałam pieniędzy na taksówkę przy sobie. Życie nie może być gorsze. Szłam na oślep, skręciłam gdzieś w lewo, później przeszłam z tłumem ludzi wracających pewnie z pracy i trafiłam przed wejście do parku. Jak to jest, że bohaterka zawsze trafia do parku, spotyka tam swego wybawiciela, zakochują się w sobie podczas odwiezienia jej do domu i żyją długo i szczęśliwie? Banał, w moim przypadku nie miało być tak fajnie.  Zrezygnowana weszłam do pustego prawie parku, alejkami spacerowało kilka starszych małżeństw, nianie z dziećmi, kilka babć z wnukami i jakaś młoda, zakochana para. Ale to był naprawdę piękny kawałek ziemi. Drzewa wiśniowe biegły wzdłuż alejki, ozdobione kwiatami tworzyły bladoróżowy tunel wiodący nad duże jezioro otoczone rosłymi kasztanami. Ustawione ławki dookoła były puste w siedemdziesięciu procentach. Usiadłam na jednej z nich, położyłam obok siebie plecak i zaczęłam przypominać sobie, co mówił Itachi. Jak to było? Ech, bez sensu, nie pamiętam. I tak teraz nie znajdę drogi.



 Po pół godziny dostrzegłam, że siedzę w parku całkiem sama, a nad moją głową zbierają się burzowe chmury. Tak, mama mówiła rano, żebym wzięła parasol i jakąś bluzę bo będzie padać. Ale, jak to ja, zignorowałam jej ostrzeżenie, stwierdzając, że przecież szybko pojawię się w jej studiu. Ludzka naiwności... Gdy pierwsze krople uderzyły w ławkę, wstałam i z zaciśniętymi ustami założyłam plecak z powrotem. Wbiłam ręce w kieszenie i skierowałam się do wyjścia, trudno, połażę po mieście, zapytam kogoś jeszcze raz o drogę i jakoś dam radę. Ale brednie, jasne, że nie dam rady, kogo ja oszukuję. Zgubiłam się i jak głupia gadam, że znajdę drogę w tym potężnym mieście. Przecież tu żyje ponad cztery miliony ludzi. Deszcz zaczął padać intensywniej, ulice opustoszały z pieszych, od czasu do czasu jakiś przemknął z gazetą nad głową, rzucając mi spojrzenie "wariatko, co robisz na dworze w taką pogodę?". Ignorowałam to, ale zimna nie dałam rady zignorować. Wiał przenikliwy wiatr, deszcz siekł coraz bardziej, miałam już mokre włosy, buty i koszulę zapiętą na wszystkie guziki. Fantastycznie się zaczyna, nie powiem. Na dodatek ktoś mnie potrącił ramieniem. Odwróciłam się, z zamiarem nawrzeszczenia i tym samym wyładowania wszystkich negatywnych emocji zebranych dzisiejszego dnia, ale kiedy zadarłam głowę, by popatrzeć na wyższego o głowę, barczystego faceta z wielką, okrągłą buzią i wyrazem mówiącym "tylko warknij a dam ci popalić", zwątpiłam w swoje możliwości.

-Masz jakiś problem, mała? - warknął. Zmrużyłam oczy by go lepiej widzieć przez zasłonę deszczu i choć poczułam lodowaty uścisk strachu, miałam zrezygnowaną postawę i nic do stracenia. Nie pobije mnie przecież na środku ulicy, w środku dnia. Deszczowego, prawda, ale jednak dnia.
-Tak, patrz jak leziesz, durniu. A jak nie potrafisz nawet tego, to lepiej nie wychodź ze swojej meliny którą nazywasz domem. - odparłam równie szczekliwym tonem. Nie byłam pierwszą lepszą dziewczynką, którą mógł zaczepić i jeszcze mieć o to pretensje.
-Co?! - złapał mnie za rękę i ścisnął mocno. Syknęłam z bólu, miał miażdżący uścisk.
-Hej! Opanuj się, facet! Wara ode mnie! - szarpałam się. Nagle zobaczyłam, jak nos napastnika ugiął się pod wpływem uderzenia i zaczęła płynąć krew. Krzyknęłam ze strachu, teraz to się dopiero zacznie. Mężczyzna mnie puścił i zatoczył się do tyłu, ścierając krew z twarzy.
-Ty, zajmij się swoimi sprawami. - popatrzył ponad moją głową.
-Najpierw ty to zrób. Chyba, że mam powtórzyć. - usłyszałam spokojny, wyprany z emocji głos, dobitnie dający do zrozumienia, że jego właściciel nie jest w nastroju do żartów. Ja go już gdzieś słyszałam, ale nie w takim wydaniu. Od tego tonu przeszły mi ciarki po plecach. Facet zmiął w ustach przekleństwo ale wycofał się, rzucając jeszcze na mnie wściekłe spojrzenie.
Odwróciłam się, zastanawiając się, co powinnam powiedzieć. Podziękować? A jak ten facet mnie też będzie chciał pobić? Naprawdę się bałam, szczególnie, gdy zobaczyłam Itachiego, uśmiechającego się jakby nigdy nic. Czarne kosmyki lepiły się do przystojnej twarzy, a dwa górne guziki, pewnie pod wpływem uderzenia, rozpięły się, odsłaniając kawałek klatki piersiowej, umięśnionej, z jasną skórą, niczym marmur. Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Widzę, że faktycznie sobie radzisz. - zadrwił, posyłając mi łobuzierskie spojrzenie. Przewróciłam oczami z westchnieniem.
-Poradziłabym sobie. - zapewniłam nonszalancko, ignorując kolejne strumienie deszczu lejące się na nasze głowy.
-Jasne, w tym tygodniu? Wyglądasz strasznie. - skomentował, a ja popatrzyłam na niego jak na wariata.
-Nie gadaj, poważnie? A wiesz, że ty też? - udałam zdziwienia i otarłam ściekającą wodą z twarzy.
-Ryzykuję stanem mojej tapicerki, ale podwiozę cię, co? - uśmiechnął się, ignorując moją poprzednią uwagę. Co za facet.
-Wypchaj się i pozdrów ode mnie swoją tapicerkę.-warknęłam zirytowana. Bez łaski, przecież jego tapicerka jest ważniejsza niż moje zdrowie, czy chęć szybkiego powrotu do domu.
-To już drugi raz jak mi odmawiasz, Sahirah. - położył nacisk na moje imię, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że powinnam w końcu zdradzić mu nazwisko. Cham.
-Chyba to przeżyjesz? - zapytałam retorycznie, a on znów się zaśmiał. Nie kumam, taka jestem zabawna, czy o co chodzi? Dlaczego on cały czas się śmieje jak coś powiem?
-Postaram się. Ale poważnie, jak długo chcesz jeszcze biegać po deszczu? Przeziębisz się, tutaj nie przestaje padać po dziesięciu minutach, może lać do wieczora. Proponuję po raz trzeci mój skromny pojazd, jeśli znów mi odmówisz, będę za tobą jechał i tak długo nalegał, aż się zgodzisz.
-Nie lubisz przegrywać, co? - zapytałam zaczepnie.
-Zwłaszcza z dziewczynami. - podkreślił.
-Dobra, będzie lepiej, jak mnie podwieziesz. I przykro mi, twoja tapicerka ucierpi, najwyżej jakoś ci to zrekompensuję. - poprowadził mnie kilka metrów dalej do... skromnego pojazdu, tak? Widzieliście kiedyś Lexusa GS? To sobie zobaczcie, całkiem porządna maszyna. A co do tapicerki, była jasna, nic dziwnego, że się o nią martwił. Byliśmy oboje kompletnie mokrzy. Itachi odpalił silnik i włączył ciepły nawiew, w tamtym momencie byłam gotowa go za to wyściskać.
-Możesz powiedzieć konkretnie, co miałaś na myśli przez rekompensatę? Jestem facetem i miewam odbiegające od prawdy myśli. - uśmiechnął się ironicznie a ja zrobiłam się czerwona.
-Że... że ci zapłacę. Gotówką. - podkreśliłam.
-Więc chcesz jechać na Plac Główny? Mieszkasz tam?- odwrócił temat.
-To przesłuchanie? - zapytałam, a on ściągnął brwi w zamyśleniu.
-Lubię robić dziewczynom przesłuchanie. Dowiaduję się wtedy ciekawych rzeczy które chciałyby ze mną zrobić. Może też się skusisz i coś mi opowiesz? - widzicie? Jego bezczelność i pewność siebie były nie ogarnięte. Zmierzyłam go spojrzeniem. Owszem, powiedzenie, że mnie nie pociągał, byłoby kłamstwem, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
-Nie jesteś w moim typie, nie lubię zarozumiałych, aroganckich facetów. - odparowałam ze zwodniczym uśmiechem. Parsknął wesoło.
-Tak? A ja zawsze myślałem, że właśnie tacy aroganccy i zarozumiali pociągają zołzowate dziewczyny o niewyparzonych, ładnych buźkach. Czyżby moje życie było iluzją? - zadrwił, a ja pokazałam mu język. Był typem chłopaka, któremu możesz powiedzieć "wynoś się, nie chcę cię widzieć" a on stałby z nonszalancko założonymi na klatce piersiowej rękami i patrzył ironicznie, czekając, aż się uspokoisz. Mieliście już takie wrażenie, kiedy spotkaliście "tą" osobę, że możecie mówić o wszystkim a ten ktoś będzie was słuchał ale nie oceniał? I to uczucie, jakbyście znali się od zawsze... Pierwszy raz tego doświadczyłam i byłam ciekawa, czy on też czuje coś takiego.
-Będąc zołzowatą dziewczyną o niewyparzonej, ładnej buźce uważam, że pociągają mnie uprzejmi, opanowani faceci, spokojnie jeżdżący po mieście. - spojrzałam na licznik. Och, kogo obchodziło że w terenie zabudowanym jedzie setkę, nic sobie nie robiąc z przepisów i gęstego deszczu.
-Nikt nie jest bardziej opanowany niż ja. A co do uprzejmości, mam rozumieć, że byłem wobec ciebie niegrzeczny? Powinienem pozwolić, żeby ten tam zrobił ci krzywdę? - machnął ręką w przeciwnym kierunku, i choć głos miał poważny, w kącikach warg czaił się uśmiech. Nie dam się tak łatwo sprowokować.
-Zapomniałeś skomentować spokojnej jazdy po mieście.- przypomniałam mu.
-Masz chyba małe opóźnienie, nadrabiam. - usprawiedliwił się, wzruszając ramionami.
-Dziękuję, Itachi, za to, że mi pomogłeś. W zasadzie, jak się znalazłeś na tamtej ulicy? Śledziłeś mnie? - zapytałam podejrzliwie a on się roześmiał.
-Kapitulacja, generale Sherman. Przyznaję, zaciekawiłaś mnie tą bajeczką o orientacji w terenie, postanowiłem to sprawdzić i pojechałem za tobą. Twoje tupnięcie nogą było rozbrajające, zupełnie, jak moja czteroletnia kuzynka, gdy Sasuke się z nią przekomarza.
-I jechałeś za mną cały ten czas, nie dając mi znać, choć widziałeś, że się zgubiłam? - wycedziłem, czując napływającą wściekłość. To było nie do pomyślenia!
-To było takie zabawne... Nie mogłem sobie darować. - spojrzał na mnie z uśmiechem, a cała złość odeszła równie szybko, jak przyszła. Roześmiałam się wesoło, przypominając sobie moje zachowanie. Faktycznie, czasami zachowywałam się okropnie i terroryzowałam otoczenie, w swojej naiwności myśląc, że wszystko mi się należy. Naprawdę byłam podłym dzieckiem.
-Następnym razem tak nie rób, o ile będzie następny raz! - zastrzegłam, dalej się śmiejąc.
-Chcesz mi powiedzieć, że więcej się nie zgubisz? Wiesz, może w ramach nowej znajomości kupię ci prezent, co powiesz na mapę Konoha? - nabijał się dalej, ale bez agresji czy złośliwości.
-Obejdzie się! Właśnie, Itachi, Iruka mówił o tych zajęciach jutro. To będą lekcje baletu?- zapytałam, krzywiąc się lekko i oczekując negatywnej odpowiedzi. Spojrzał na mnie kątem oka i pokiwał głową a ja jęknęłam cicho.
-Nie chcę uchodzić za znawcę, ale masz ruchy zawodowej tancerki. Poza tym przyszłaś do Akademii, więc musisz być dobra. Aa, czyżby chodziło o brak umiejętności? - domyślił się po chwili, a ja prychnęłam niezadowolona. Wydawało się, że ja powiem jedno słowo na temat jakiejś sytuacji, a on zna kontekst, powód, rozpoczęcie, zakończenie i konsekwencje, to było przerażające.
-Nie, tylko... nie lubię baletu.-powiedziałam spokojnie a on, Bóg mi świadkiem, roześmiał się wesoło. Od tego dźwięku przeszły mnie dreszcze, wypełniła się cała przestrzeń między nami, zaczynałam lubić jego śmiech.
-I dlatego zapisałaś się do jednej z najlepszych szkół baletowych w kraju? Sprytne. - pogratulował mi, zanosząc się od śmiechu. Zaczynałam już tracić cierpliwość, której matka natura i tak mi poskąpiła.
-Ale zabawne. Co ja mam teraz zrobić? Przecież jak przyjdę jutro i zobaczą... moją postawę, na przykład, to mnie wyrzucą. Wiedziałam, że trzeba było zostać w Suna. - mruknęłam niezadowolona.
-Więc jesteś z Suna, całkiem przyjemne miejsce, mam tam kilku znajomych. Kojarzysz bliźniaków Rinnegan albo Jashina? - zdziwiłam się słysząc znane mi pseudonimy i popatrzyłam na niego z większym szacunkiem niż dotychczas.
-No, skoro tak się przedstawia sprawa, to chyba się polubimy. - uśmiechnęłam się zrelaksowana. A więc nie był taki do końca obcy, skoro znał tych ludzi. Dziwne tylko, że Hidan nic nie wspomniał o znajomym Uchiha z Konoha, chociaż... miał coraz więcej sekretów ostatnimi czasy, może po prostu nie widział potrzeby aby mnie poinformować o takim czy innym fakcie? Od jakiegoś czasu tłumaczyłam poczynania przyjaciela przed samą sobą, ale nie satysfakcjonowało mnie to. Kiedy pytałam go o coś, o czym nie chciał mówić, zbywał mnie, wychodząc z pokoju, szkoły, samochodu i udawał, że wszystko jest w porządku. Cholerny czubek czczący Szatana. I ja się z nim przyjaźniłam? Boże, dopomóż.
-Co ty powiesz?- mruknął cicho Itachi i zatrzymał samochód.
-Oto Plac Główny, dosyć spory.- powiedział, a ja starałam się dostrzec coś przez strugi deszczu lejącego się po szybach.
-Ech, no dobrze. Studio "Hi"?- skapitulowałam, a on chyba tylko na to czekał.
-Tańczysz tam? Czy masz zajęcia z Orissą która tu niedawno przyjechała? - zapytał i znów odpalił silnik. Zwilżyłam wargi językiem i uśmiechnęłam się nerwowo. Nie chciałam kłamać. Ale mówić prawdy też nie. Och, ja i moje pogięte myślenie. Obserwował mnie bardzo uważnie, jeśli powiem coś, co wzbudzi jakiekolwiek podejrzenie, przejrzy mnie natychmiast. Nie wiem, skąd miałam takie przeczucie ale wierzcie mi na słowo, człowiek, z którym rozmawiałam, nie kwalifikował się do rangi kretynów.
-Coś w tym rodzaju. - zgodziłam się niezobowiązująco, licząc, że nie będzie drążył tematu.
-Rozumiem. - powiedział to w taki sposób, jakby wcale nie uważał rozmowy za zakończoną ale na razie dał sobie spokój, parkując pod budynkiem studia.
-Słuchaj, dochodzi szósta, o tej porze jest już zamknięte. - powiedział, nim wysiadłam. Spojrzałam na niego z rezygnacją.
-Nie mów tego, ona musi tu być. - westchnęłam zmęczona. Jednocześnie zastanawiałam się, gdzie umknęły mi te dwie godziny od skończenia lekcji. Naprawdę aż tyle spacerowałam?
-Kto?- zapytał odruchowo, westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się.
-Było miło, dzięki za wszystko, do jutra. - pożegnałam się, ale gdy zamykałam drzwi zdążyłam usłyszeć "Coś czuję, że to jeszcze nie wszystko na dziś". Przeszłam przez chodnik, nie dbając, że deszcz znów pada mi na głowę i podeszłam do bramy tknięta złym przeczuciem. W oknach były pogaszone światła, a drzwi, jak się po chwili okazało, zamknięte na cztery spusty. Bądź tu Bogiem i pisz wiersze! Odwróciłam się i stwierdziłam, że Itachi nie odjechał, opuścił szybę i uśmiechnął się do mnie.
-A nie mówiłem? - zawołał wesoło i kiwnął głową, bym wsiadała. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością, ten facet ratuje mi życie, chyba powinnam być dla niego milsza.
-To gdzie teraz, droga pani? - zaśmiał się i wyjechał na ulicę. Z wrażenia przygryzłam wargi. Jezu, z tego wszystkiego zapomniałam zapisać sobie adres pod którym mieszkałam! No, to koniec. Teraz muszę powiedzieć, że nie wiem, a ponieważ on ma rodzinę w policji, to szybko znajdą adres, pod który wprowadziła się Yamaha Orissa z córką i tym sposobem Itachi dowie się, że jestem tą Orissą, i wszystko trafi szlag. Westchnęłam i postanowiłam powiedzieć mu prawdę, nie, wróć, sprostować swoje poprzednie słowa.
-Widzę, że szykuje się coś wielkiego. Czyżbyś zapomniała gdzie mieszkasz? - zadrwił, a ja popatrzyłam na niego zrezygnowana. 
-Poważnie? - zaśmiał się szczerze, a ja mu zawtórowałam. Byłam beznadziejna, naprawdę. Kto normalny nie zrobiłby tak podstawowej rzeczy, jak zapisanie swojego adresu lub zapamiętanie go? Och,  po prostu myślałam, że trafię do studia na czas i pojadę z mamą, a wtedy adres nie byłby potrzebny.
-Nazywam się Sahirah Orissa i jestem córką Yamahy Orissy, tak, zapomniałam gdzie mieszkam i musiałam się tu dostać, by mama zabrała mnie do domu. - nawet w moich uszach zabrzmiało to głupio, ale on patrzył na mnie kątem oka rozbawiony.
-Wiem kim jesteś. Domyśliłem się już. I wiem, gdzie mieszkasz, zawiozę cię. - to on powinien być zdziwiony, nie ja. A było odwrotnie, gapiłam się na niego szeroko otwartymi oczami i nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak to: wiedział? Jak to: zawiezie mnie? Kim on, cholera, był? Jak się domyślił?
-Zastanawiasz się skąd wiem? Sahirah, pomyśl chwilę, w mieście pojawia się Yamaha Orissa która ma prowadzić zajęcia w studiu "Hi" na Placu Głównym i wszyscy o tym wiedzą. Tego samego dnia pojawia się tajemnicza Sahirah, która samą postawą mówi, że jest doświadczoną tancerką, i chce dostać się na ten Plac. Nie jest ciężko połączyć fakty.- wytłumaczył mi, a ja otworzyłam usta ze zdumienia i po chwili je zamknęłam.
-Jesteś... przerażający. - powiedziałam tylko i odsunęłam się od niego jak najdalej.
-Nie ty pierwsza mi to mówisz, ale dziękuję, to miły komplement. - potraktował moje słowa ze zwykłą, charakterystyczną nonszalancją i rozbrajającym uśmiechem. Pół godziny później stanął pod moim, chyba, domem.
-To na pewno tu? - zapytałam, a on uśmiechnął się.
-Zauważyłaś komizm całej sytuacji? Nic o mnie nie wiesz, a ja wiem gdzie mieszkasz i kim naprawdę jesteś.
-Ale nikomu o tym nie wspomnisz w szkole? - upewniłam się.
-Właśnie zamierzałem zadzwonić do paru znajomych i powiedzieć im, że gadałem z młodszą Orissą. Pewnie poszłoby to dalej i jutro nie miałabyś życia, jako dziewczyna, która próbowała bezczelnie poderwać Uchiha i wpakowała mu się do samochodu.- zadrwił i przeczesał palcami wilgotne włosy. Powiedzieć, że mnie pociągał, to trochę za mało. Na moment zapadła między nami krępująca cisza i chyba oboje poczuliśmy elektryczny impuls przeskakujący między nami.
-Będę się zbierać. - zwilżyłam wargi językiem, po raz kolejny. Obserwował mnie z drapieżnym wyrazem twarzy, wzięłam głęboki wdech, czując... chyba Armaniego. To przestawało być zabawne, robiło się niebezpiecznie a ja, jak na złość, nie chciałam tego przerywać. Czego w zasadzie? Siedzenia w samochodzie przystojnego, pewnego siebie Uchiha? Nie jedna na moim miejscu właśnie ściągałaby z siebie ubranie na tylnym siedzeniu Lexusa i patrzyła zapraszająco na czarnowłosego ale, na szczęście lub nieszczęście, ja nie miałam takiego zamiaru. Założyłam kosmyk mokrych włosów za ucho i uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Do jutra. - powiedziałam jeszcze i wysiadłam. Usłyszałam, jak odjeżdża i z cichym westchnieniem weszłam do domu.


Naprawdę była ładna. A kiedy się irytowała, te jej zielone oczy miotały błyskawice, fascynujący widok. Jeszcze nie spotkałam dziewczyny, która samym chodem zwracałaby taką uwagę. A to jej zdziwienie, gdy powiedziałem, że wiem, kim była... Naprawdę miała mnie za durnia?

Uśmiechnąłem się do siebie, parkując w podziemnym garażu Konoha Tower. Sahirah Orissa, no, no, ciekawa dziewczyna. Można by się zabawić, łamanie jej oporu byłoby interesujące, bo była na pewno oporna. I zatańczyć z taką, to byłoby wyzwanie. Wszedłem zamyślony do mieszkania, słysząc jeszcze na korytarzu głośną muzykę. Sasuke siedział w salonie i grał w oparach papierosów. Nie byłem chyba zbyt odpowiedzialnym bratem, skoro pozwalałem mu palić w wieku szesnastu lat, ale nie chciałem też być hipokrytą. Przymykałem na to oko, nie miałem grać roli jego ojca, który w ogóle się nie wywiązywał z obowiązków, tylko starszego brata, a starsi bracia byli chyba tolerancyjni, prawda? Mieszkaliśmy razem już trzy miesiące, bez rodziców. Ja nie mogłem znieść terroru domowego, Sasuke skorzystał z okazji, a jako drugi, ignorowany syn, nie wzbudził w ojcu większego sprzeciwu. Młody był na tyle wyrośnięty, że często ludzie dawali mu co najmniej osiemnaście lat, mnie dwadzieścia, więc wchodzenie na imprezy "dla dorosłych" nie stanowiło dla niego problemu. Wynajęliśmy mieszkanie za pieniądze które ja zarabiałem na handlu, a on dostawał dofinansowanie ze szkoły. Dostawał wszelkiego rodzaju stypendia, bo trzeba mu przyznać, był piekielnie bystrym dzieciakiem i wielu dziedzinach po prostu nie miał sobie równych. Owszem, ojciec honorowo wpłacał jakieś pieniądze na nasze konta ale woleliśmy z tego nie korzystać, chyba, że zachodziła taka potrzeba. Czyli paląca konieczność gdybyśmy musieli kupić bazookę i przygotować się na atak zombie, jak mawiał Sasuke, co jeszcze nie nadeszło.
-Yo! - zawołał, nie zwracając kompletnie uwagi co robię.
-Yo. - odpowiedziałem i po drodze do sypialni ściągałem z siebie mokre ubranie.
-Gdzie się włóczyłeś?! - usłyszałem, gdy wkładałem na siebie suche spodnie. Zrezygnowałem z koszulki, w mieszkaniu było ciepło, złapałem więc za ręcznik i osuszyłem włosy.
-Tu i tam. Poznałem taką jedną. - odparłem, wchodząc znów do salonu i siadając obok niego, przerzucając sobie ręcznik przez ramię. Śledziłem przez chwilę wyścig toczący się na ekranie telewizora, a mój brat z pasją komenderował granatowym Subaru przez Pad'a. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się głęboko.
-Fajna? Ile ma lat? - zainteresował się, kończąc wyścig jako zwycięzca i rzucił joystick na niski stół zawalony chipsami, dwoma paczkami papierosów, jakimiś papierkami i butelkami po dwóch piwach.
-Osiemnaście. Kto ci pozwolił pić? - zapytałem, przecierając dłonią czoło, naprawdę nie byłem odpowiedzialnym bratem.
-Jakbym się kogoś pytał. To kto to jest?- drążył temat i popatrzył na mnie z iskrą w oczach.
-Twoja kolejna nachalna narzeczona? - dodał po chwili, a ja uśmiechnąłem się lekko, wypuszczając dym z płuc.
-Nie, tym razem dziewczyna, która koniecznie chciała mnie spławić.- zaprzeczyłem.
-Takie są najlepsze. - roześmiał się cicho.
-Co ty nie powiesz, dzieciaku?-zapytałem retorycznie
-To kto to konkretnie jest?
-Nie mogę, obiecałem, że nie zdradzę nazwiska nikomu. - powiedziałem, drażniąc się z nim. Popatrzył na mnie jak na wariata.
-Ty tak poważnie? Itachi, oszalałeś? - zapytał, unosząc sceptycznie jedną brew. Wzruszyłem ramionami.
-Ale masz milczeć, ani pary z gęby bo jak się dowiem, to osobiście zedrę z ciebie pasy. Sahirah. Sahirah Orissa. - nie czułem wyrzutów sumienia z powodu wyjawienia sekretu. Rzecz odnosiła się do ludzi ze szkoły a Sasuke miał przyjść do Akademii dopiero we wrześniu, więc się nie zaliczał do takowych. Proste, prawda? Brat otworzył szeroko oczy i zagwizdał cicho.
-No, widziałem ją ostatnio na jakimś pokazie. Przyznaję, trafiło ci się jak ślepej kurze ziarno. - zaśmiał się, w odpowiedzi rzuciłem w niego jakiś jaśkiem z podłogi.
-Tylko zanim zakończysz znajomość w kulturalny sposób, spróbuj z nią zatańczyć. To będzie wyzwanie.- doradził.
-Właśnie nad tym się zastanawiam. - zgodziłem się - Ale nie tańczy baletu. Twierdzi, że tego nie lubi.
-Ty widziałeś, co ona robi na scenie w hip-hopowych rytmach? Nic dziwnego, że nie trawi baletu, ja jakoś też nieszczególnie za nim przepadam.- pokręcił głową zdegustowany, a ja wróciłem myślami do sylwetki Orissy.
-W tym tygodniu jest większa impreza, może ją zabiorę i sprawdzę, co faktycznie potrafi bez wcześniejszego treningu? - zastanowiłem się na głos. Nie ukrywałem, że zamierzałem potraktować ją jak każdą poprzednią. Lubiłem dobrze się zabawić, w dobrym towarzystwie, a później zniknąć. Taki miałem styl, charakter? Nie przepadałem za telefonami następnego dnia, od zrozpaczonych, porzuconych dziewczyn, które chciały się znów spotkać. Ale ta Sahirah wydawała się być ulepiona z innej gliny, faktyczna zołza z którą będzie niezły ubaw. Ostatni raz zaciągnąłem się dymem i uśmiechnąłem się do swoich myśli. Kto by pomyślał, że koniec roku zaowocuje nową znajomością?


Dokładnie przeanalizowałam cały dzień, każdą wypowiedzianą kwestię, gest, spojrzenie, jednym słowem wszystko. Podobałam mu się, tyle chyba mogłam wywnioskować. I już byłam ciekawa, co będzie następnego dnia. Ale musiałam się czegoś o nim dowiedzieć, w końcu on wiedział wystarczająco dużo o mnie. Zrobiłam z siebie idiotkę, to na pewno. Nie pamiętałam, gdzie mieszkam! Musiałam odzyskać samochód i pokazać mu, że mam swoją godność, nie będzie mnie podwoził i odwoził, nawet jeśli tego chciał. Owszem, byłam zołzą i zamierzałam mu to udowodnić.

Jedynym zmartwieniem była jutrzejsza lekcja baletu, spalę się ze wstydu, jeszcze jak Itachi będzie obecny... Hej, dlaczego mnie to obchodzi? Trudno, każdy się czegoś uczy, a założę się, że w hip-hopie nie dotrzymałby mi pola. Położyłam się spać z bojowym nastawieniem, że postaram się ze wszystkich sił i nauczę znienawidzonego baletu. Amen. Gdybym tylko wiedziała, że nie balet będzie moim największym problemem w Konoha...
Zgodnie z zapowiedzią, z samego rana przy śniadaniu wyprosiłam kluczyki do samochodu i nawigację, wstukałam adres domowy i szkoły, żeby się po drodze nie zgubić i z uśmiechem samozadowolenia przygotowałam się do szkoły. Zapakowałam leginsy, sportową spódniczkę i zielony top w którym zawsze trenowałam. Oczywiście, już w Suna kupiłam baletki, które teraz z niechęcią zamknęłam w sportowej torbie. Będzie ciężko, trzeba pojechać dzisiaj do studia i natychmiast zacząć ćwiczyć, ale o to zatroszczyła się mama, która obiecała zapytać o zajęcia dodatkowe i udostępnić mi salę na wieczór. Zapowiada się więc pracowity dzień. Z uśmiechem wyszłam z domu, żegnając się z mamą, i w dobrym humorze wsiadłam do samochodu. Na chodniku były solidnej wielkości kałuże a powietrze było czyste, po wczorajszej ulewie, i choć od mokrej ziemi wiał chłód, to słońce grzało mocno na błękitnym niebie. Do szkoły dotarłam na kilka minut przed dzwonkiem, rano wszyscy spieszyli się do pracy lub szkoły więc korki były czymś naturalnym. Kiwałam lekko głową do rytmu Ice Cube'a "You can do it". Wiecie, zawsze, gdy słyszę muzykę, układam do niej kroki i doskonale wiem, co mam zatańczyć. To chyba jakiś instynkt czy coś. Moja mama uważa, że to talent, ale ja nie widzę w tym nic niezwykłego.
Zaparkowałam przed szkołą i złapałam się na tym, że szukam wzrokiem auta Uchiha, oczywiście, znalazłam je. Zajął jedyne miejsce w cieniu, a sądząc po niebie, gdy wrócę po lekcjach będę miała darmową saunę. Zachichotałam pod nosem gdy wysiadałam. No, trudno, po treningu baletu chyba nic nie będzie mnie obchodziło. Zarzuciłam sobie plecak na ramię, torbę z ubraniami zostawiłam w aucie, dźwiganie jej było bez sensu. Uczniowie stali w grupach po kilka osób, rozmawiali, usłyszałam nawet muzykę, której ktoś się przysłuchiwał. Przyznaję, poczułam się trochę samotna, ale już po chwili uczucie zostało zniwelowane przez kolejne, równie nieprzyjemne. Kilkanaście dziewczyn, stojących przy wejściu, spojrzało na mnie z nieukrywaną niechęcią a ich rozmowa umilkła. Ściągnęłam brwi, powiedział im wszystkim. Na pewno, inaczej by się tak nie gapiły. Poczułam pierwszy przypływ złości ale próbowałam to zignorować. Najwyraźniej pomyliłam się co do niego, sprawiał wrażenie godnego zaufania i zagrał sobie ze mną. Głupia Sahirah Orissa która nawet zapomniała swojego adresu, świetnie. Śmiejcie się, macie rację, bo niby dlaczego nie, każdy na moim miejscu zachowałby się lepiej! Przyznaję, nakręciłam się trochę i w podłym nastroju weszłam do klasy, w której czarnowłosy Uchiha stał w towarzystwie kolegów i kilku zapatrzonych w niego jak w bóstwo dziewczyn. Cudnie, wręcz jedwabiście. Tylko skąd wrażenie, że rozmawiają o mnie? Usiadłam na krześle i położyłam plecak na ławce, modląc się, by jak najszybciej zaczęła się lekcja. Dlaczego to tak długo trwa? I gdzie jest mój dobry humor?
-Hej, ty. - usłyszałam z drugiej strony i zadarłam głowę, by spojrzeć na wołającą mnie dziewczynę. Miała krótkie, nastroszone blond włosy i sympatyczny uśmiech który zmienił się w konspiracyjną minę, gdy usiadła obok mnie.
-Jestem Haruki, skarbie. Wczoraj zniknęłaś tak nagle, że nie miałam okazji się z tobą poznać. - wyciągnęła rękę w moją stronę, uścisnęłam jej dłoń i uśmiechnęłam się.
-Wiem, wiem, jesteś Sahirah o nieznanym nazwisku. To jakaś tajemnica? Itachi nie chciał nic powiedzieć, milczał jak głaz. - zachichotała, a ja uniosłam brwi w zdziwieniu. Więc nic im nie powiedział? Naprawdę?
-Nie, tylko... yhm... miło mi cię poznać. - spróbowałam odwrócić temat, najwyraźniej pojęła w lot moje intencje i nie drążyła.
- No, no, siostro, lepiej sobie uważaj. Widzisz, jak na ciebie patrzą? Raczej nie zapałają do ciebie miłością. Mówię o dziewczynach, poszła fama, bo ktoś widział, jak Itachi jechał za tobą, a później ktoś inny zauważył, jak wsiadałaś do jego samochodu? - nie wiedziałam, czy stwierdzała czy też pytała, ale mówiła szybko i na temat, to mi odpowiadało. Haruki chyba chciała potwierdzenia.
-Coż, padał deszcz, a on przypadkiem znalazł się na tej ulicy. - wzruszyłam ramionami, jakbym stwierdziła, że cała sprawa nie ma najmniejszego znaczenia. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i popatrzyła na mnie, jakbym uciekła z domu wariatów.
-Ty jesteś nowa, to nie rozumiesz o co chodzi. Pozwól, oświecę cię w ciągu tych dwóch minut które nam zostały. - zniżyła głos do szeptu. - Itachi nigdy, ale to nigdy, nie pozwolił żadnej dziewczynie wsiąść do swojego samochodu. Wiesz, co muszą czuć szkolne laleczki które się za nim uganiają od przedszkola? Są oburzone twoim zachowaniem. - zachichotała, jakby cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Tym razem to ja patrzyłam na nią podejrzliwie, chcąc się upewnić, czy wszystko z nią w porządku.
-I w związku z tym chcą mnie spalić na stosie za herezję, czy jak? - zapytałam.
-Spalić na stosie? Dobra jesteś. Nie, aż takiej wyobraźni nie mają. Ale... - spoważniała - mogą ci uprzykrzać życie z jego powodu. Co więcej, Itachi uwielbia dziewczyny, ale tylko na raz. Wiele z nich ma po prostu do niego żal, bo im zależy. Zapewniam cię, potrafi być miły i czarujący, zrobi dużo, żeby zdobyć jakąś dziewczynę. Im większe wyzwanie, tym lepiej. Ale później odwraca się na pięcie i znika. One szybko się w nim zakochały, później on zrobił się niedostępny, więc to kręci je bardziej. Gdyby mogły, pozagryzałyby siebie nawzajem. Teraz ty jesteś tą złą, a, jak wiadomo, wspólny wróg jednoczy. - zakończyła z uśmiechem. Po wysłuchaniu jej chciałam się podnieść z miejsca, zabrać plecak, wrócić do domu i hibernować przez następne pół roku. Ale, oczywiście, nie mogłam bo właśnie zadzwonił dzwonek, a Haruki odeszła do swojej ławki, zostawiając mnie z szeroko otwartymi oczami i pytaniem "Co robić?" w głowie. Rozejrzałam się uważnie po klasie i dostrzegłam pełne złości spojrzenia  siedmiu dziewczyn, ósmą była Haruki, dziewiątą ja, a dziesięciu chłopaków chyba nie było zazdrosnych o Itachiego. Świetnie, zapowiada się wspaniale. Znów ktoś mnie szturchnął, przywołałam się do porządku i odwróciłam się.
-Cześć, dzisiaj też potrzebujesz taryfy? - zapytał Uchiha, przeciągają się leniwie. Znacie to uczucie słabości i drżenia? To było właśnie to i już zaczynała nienawidzić Itachiego, że tak działał.
-Nie, dzięki za propozycję. Trafię sama. - zapewniłam ze słodkim uśmiechem i odwróciłam się od niego, kątem oka dostrzegając ten sam drapieżny uśmiech, którym uraczył mnie wczorajszego wieczoru i mimowolnie serce zaczęło mi szybciej bić. Aura, którą roztaczał dookoła siebie, przyciągała mnie. Podskórnie wyczuwałam niebezpieczeństwo, ale chciałam to zignorować i zapomnieć. Głupie pytanie, za które natychmiast się zganiłam, brzmiało "A co, gdybym wczoraj posiedziała trochę dłużej w jego samochodzie? Co by się stało?". Nie wolno mi było tak myśleć, to sprawiało, że w mojej gardzie pojawiała się szczerba, a nie mogłam skończyć jak połowa dziewczyn w tej szkole, według słów Haruki. Hm... a gdyby tak... gdyby sprawić, żeby się zakochał i podle rzucić mu w twarz, że to była tylko gra? Moja zołzowata część zapaliła się do tego pomysłu, lubiłam wyzwania, ale nie miałam pojęcia, czy to by się na pewno udało. Czy może sama uległabym czarowi Uchiha? Och, nonsens. Spróbować zawsze można, w końcu i tak wyjadę stąd za pół roku, Suna była sześćset kilometrów od Konoha, za duża odległość na cokolwiek. W duchu podjęłam już decyzję, zakochany Uchiha mógł być całkiem miłą opcją. Trzeba spróbować.
Pięć lekcji upłynęły niezwykle szybko, pomiędzy nimi rozmawiałam z Haruki, czując coraz większą sympatię do pełnej życia, pogodnej dziewczyny z odrobiną czarnego humoru. Obiecała pomóc mi w balecie, a to sprawiło, że lubiłam ją dwa razy bardziej. Dość, że wylądowałam w sali numer dwadzieścia pięć, wyłożonej lustrami po jednej stronie i drążkami przy trzech kolejnych ścianach. Wcześniej wzięłam z auta torbę z ubraniami i przebrałam się w szkolnej toalecie. Iruka uśmiechnął się na mój widok i podszedł.
-Podobno nie tańczyłaś baletu wcześniej? - zapytał. Pokręciłam głową, spodziewając się, że profesor spoważnieje, ale on uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-W porządku, wszystkiego cię nauczymy. W takim razie jaki rodzaj preferujesz?
-Tańczę praktycznie wszystko, od walca, przez salsę, belly dance do hip-hopu. Wyjątkiem jest balet. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Pokiwał głową z uznaniem.
-No tak, w końcu trochę już w tym siedzisz. - mrugnął konspiracyjnie. Uśmiechnęłam się lekko i odłożyłam torbę w kącie sali.
-Posłuchajcie mnie wszyscy. To jest Sahirah i od dziś będzie tańczyć z wami. Nie potrafi tańczyć baletu, więc musimy ją tego nauczyć, zgadzacie się?- profesor zwrócił się do pozostałych uczniów, młodszych ode mnie o rok, tak na oko. Spojrzeli na mnie zainteresowani i pokiwali głowami. Miałam wielkie szczęście, wiecie? Bo grałam na pianinie, więc muzyka, przy której tańczyli ci ludzie, nie była dla mnie niespodzianką. Wbrew pozorom, klasyki były dla mnie czymś... no, nie wiem, jak powinnam to określić, ale były ważną częścią mojego dzieciństwa. Przy nich spędziłam wiele długich godzin, ucząc się grać. Stanęliśmy wszyscy w dwuszeregu, drugi rząd był dwa kroki w lewo, tak by każdy mógł dostrzec w lustrze swoje ruchy. Spojrzałam na ich postawę i zrzędła mi mina. Miałam przed sobą wiele pracy. Krótka rozgrzewka okazała się kilkoma minutami (ci ludzie to zawodowcy) z serią ćwiczeń, których opisywać nie będę. Dość, że po dwóch godzinach przewrotów, bólu łamanych placów u stóp, niefortunnego potknięcia mojego partnera i wybicia sobie przez niego palca wskazującego, mogłam iść do domu. Nie byłam szczególnie obolała, poza stopami które wydawały się płonąć. Jako tancerka mam doświadczenie i tak dalej, ale balet i taniec na palcach to inna bajka. Lecz nie to było najciekawsze, po prawdzie nie wiem, czy cokolwiek było interesującego w tym, że bolały mnie stópki, bo prawdziwa niespodzianka była na korytarzu. Domyślacie się?
-Cześć, jestem Amira. - przedstawiła mi się blondynka o miłym uśmiechu i zimnych, błękitnych oczach. Zmierzyłam ją spojrzeniem i ściągnęłam brwi. Ubrana w elegancką, kwiecistą spódnicę i bluzkę z niewielkim dekoltem prezentowała się bardziej jak nauczycielka niż uczennica. Wyciągnęłam rękę w jej stronę, przywitałyśmy się i bez wstępu oświadczyła mi:
-Słuchaj, podobno wczoraj ty i Itachi jechaliście przez Konoha, razem, w jego samochodzie. - podkreśliła, a ja otworzyłam oczy szeroko. Kurdę, Haruki miała rację, dziewczyny miały obsesję na punkcie jego samochodu.
-Ta, no i? - już poczułam niechęć do nowo poznanej. Uniosłam w górę jedną brew w geście kpiny, i co teraz? Będzie mi grozić w stylu "Jak będziesz się kręcić koło mojego chłopaka, to cię obgadam z koleżankami, że nosisz skarpetki nie pasujące do koloru zorzy polarnej w Norwegii?". Ludzie, ratunku.
-Wiesz, jako starsza koleżanka... - ~dziewczyno, wyglądasz w tych ubraniach jak moja matka a nie tylko starsza, i na pewno nie jak moja koleżanka~ przeszło mi przez myśl- ... chciałam cię po prostu uprzedzić. Komuś takiemu jak ty z pewnością wydaje się, że podobasz się Itachiemu, bo podwiózł cię i z pewnością flirtował, ale rozczaruję cię. Spał z siedemdziesięcioma procentami dziewczyn w tej szkole, a później znikał. Po prostu nie rób sobie nadziei. - dodała chłodnym głosem, nadal mając na twarzy fałszywy uśmiech. 
Znacie ten banał? Facet jest skurwysynem do potęgi, a później poznaje zołzowatą dziewczynę i się w niej zakochuje na zabój ze wzajemnością? To muszę wam coś powiedzieć, tak z zasady jest. Oto prawo świata, może nudne i wytarte, ale tak jest. Tyle tylko, że dziewczyna, która ze mną rozmawiała, nie miała pojęcia czym jest "szacunek i godność", a teraz zachowywała się, jakby miała do mnie o to pretensje. Z zasady widać, kiedy jakaś osoba cię nie trawi. W tym przypadku czułam na kilka metrów, że blondynka stojąca przede mną, z czystym sumieniem i chyba nieodłącznym uśmiechem na twarzy, zdarłaby ze mnie pasy i posypała ciało solą.
-I masz problem, bo jesteś w tych siedemdziesięciu procentach? - zapytała znudzonym tonem. Nie miałam nastroju do gierek czy zabaw o podłożu psychologicznym, chciałam wrócić do domu, wykąpać się, i polecieć do studia by znów poćwiczyć. Dziewczyna otworzyła usta ze zdziwienia, jakby chciała zaprotestować, ale uciszyłam ją gestem i podjęłam temat.
-Teraz ty posłuchaj, Amira, daję ci również pozwolenie na powtórzenie tego twoim przyjaciółeczkom. Nic mnie nie obchodzi, która z was ostrzyła sobie na niego zęby i która z was ma do niego żal, że wykorzystał sytuację i się zmył. Tacy są faceci, skarbie, a my nie żyjemy w jakiejś romantycznej powieści, gdzie bohater zakochuje się w pierwszej lepszej, która mu dała na imprezie. To nie Harlequin ani "Eldorado flirtujących". Fakt, z kim zadaje się Itachi Uchiha zostaw Itachiemu Uchiha. A jeśli chcesz się przyczepić do mnie, to nie ma problemu. Wyjdźmy gdzieś na świeże powietrze, nie mam siły na słowną wymianę zdań i chyba będę musiała przetłumaczyć ci moje argumenty w najprostszy sposób. - wyminęłam ją, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Widzicie? Napatoczy się taka głupia i cały humor szlag trafia. Z drugiej strony, nauczka dla mnie żeby nie zadawać się z Uchiha, jeśli chcę w spokoju chodzić do szkoły. I w sumie olałabym to całkowicie gdyby nie jej zimny głos, który zatrzymał mnie w miejscu.
-Nie myśl sobie, że nie wiem z kim rozmawiam, Sahirah Orisso. - odwróciłam się z szeroko otwartymi oczami w jej stronę, ale dziewczyna już znikała za zakrętem. Zbladłam, czułam to. Niedobrze, bardzo niedobrze. Sytuacja do przewidzenia, bo ostatecznie wystąpiłam na kilku pokazach i konkursach tanecznych, ale problem sprowadzał się do tego, że miałam naprawdę wielu wrogów. 
Wiecie, każdy ma jakieś ambicje. Ambicją Madhuri Yokohamy jest połamać mi nogi, żebym więcej nie mogła zatańczyć na scenie, z kolei Methi Asumi marzy wyłącznie o tym, by wyrwać mi język i wybić wszystkie zęby za to, że powiedziałam sędziom jak wytrawnie znokautowała Yamiru Othess (trwały uraz psychiczny, wstrząs mózgu, odcięte cztery palce u prawej dłoni i cała prawa stopa). Och, jest jeszcze Barra, której życiowym celem jest szybko i sprawnie skręcić mi kark, bez świadków, bez odcisków palców, czysto. Zapytacie: dlaczego? Moi drodzy, w środowisku tanecznym na szczeblu międzynarodowym nie ma czasu na sentymenty. Każdy chce być zauważony, dostać angaż w dobrej firmie, wygrać, zarabiać, zmiażdżyć konkurencję, odbić sobie ostatnie siedem lat morderczego treningu przez który posypało się życie towarzyskie, a chłopak zostawił cię na lodzie i uciekł z twoją trenerką starszą o piętnaście lat. Tak, znam taki przypadek. W Suna przez dwa miesiące ledwie uniknęłam czterech wypadków samochodowych i dwóch facetów z nożami w rękawie, a zaliczyłam upadek na lustro w sali treningowej (blizna na brzuchu pozostanie do końca życia, i już nie podchodzę do nich tak blisko, wiedząc, że jakaś dziewczyna stoi za mną i patrzy na mnie jak kot na mysią dziurę), trzy razy dostałam na ulicy takie lanie, że z trudem docierałam do domu (dlaczego za każdym razem napastników było więcej?) i oskarżenie w prasie o stosowanie dopingu. Taniec był moim życiem ale nie wiązałam z nim planów przyszłościowych. Gdyby to, co daje mi przyjemność, miało być moją pracą za kilka lat i kojarzyć mi się tylko z wysiłkiem, to czułabym, że przegrałam. Ale w Suna był Hidan i reszta. I jak już dostałam trzy razy solidne manto, to później wiedziałam, kto mi je dał, bo Yahiko i Hidan skutecznie tępili takie sytuacje w prosty, dosadny sposób. Stali się moją samozwańczą gwardią, ale nawet oni nie potrafili mnie ochronić tak do końca. A w Konoha ich nie było. Ba, nie było nikogo! Więc kiedy rozniesie się wiadomość, że faktycznie tu jestem (wszystko było sumiennie tuszowane przez mamę i dla prasy "wyjechałam na wakacje"), to może być nie przyjemnie, zwłaszcza, że w Konoha było kilku dobrych tancerzy którzy nie pałali do mnie miłością. Widzicie teraz, jak to jest?
Pomimo zmęczenia przebiegłam ostatni odcinek na parkingu, minęłam paru uczniów i wydawało mi się, że już wiedzą, że patrzą na mnie z zainteresowaniem i zaraz zagrodzą mi drogę do auta. To jest paranoja, ale tak to wyglądało w Suna.
-Hej! Sahirah! - nie zwracałam uwagi na nic, ledwie słyszałam, że ktoś mnie woła, ale rozpoznałam ten głos. Itachi. Nie, przykro mi, ale nie zobaczysz mnie w takim stanie. Byłam przerażona, a on zapytałby pewnie dlaczego. I niby co miałabym mu powiedzieć? Nie zrozumiałby. Wsiadłam do auta i odpaliłam silnik, w lusterku widziałam, jak podchodzi szybkim krokiem, zacisnęłam usta w wąską linię i wcisnęłam gaz. Na szczęście miejsce przede mną było puste, wyjechałam nikomu nie robiąc krzywdy. Opuściłam teren szkoły nadal oddychając płytko i dopiero, gdy włączyłam się do ruchu, oparłam wygodnie o oparcie i puściłam ulubioną piosenkę poczułam, że przecież świat się nie kończy. Mam nauczkę, nie zadawać się z popularnymi facetami. Plan, by Uchiha się we mnie zakochał, diabli wzięli. Niech się do mnie nie zbliża. Ale jeśli ta dziewczyna wie o mnie, to kto jeszcze? Taka ewentualność została wzięta pod uwagę przeze mnie, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. Miałam pecha?
-Z drugiej strony, nawet jeśli wszyscy się dowiedzą, to co? Wynajmę ochronę. - powiedziałam sama do siebie buńczucznie i poprawiłam się na fotelu. Cholera, z nerwów nadal trzęsły mi się ręce, choć przecież nic się nie stało. Zacisnęłam palce na kierownicy, rozejrzałam się uważnie dookoła, zatrzymałam się na czerwonym świetle i zadzwoniłam do mamy. Odebrała po pięciu sygnałach, pewnie miała jakieś zajęcia.
-No? Szybko, co jest? - usłyszałam w słuchawce jej rozbawiony, zdyszany głos.
-Hmm... taak, więc już jadę do ciebie. - ściągnęłam brwi, gdy w lusterku zamajaczył mi Lexus. Itachi?
-Czyli tak, jak się umawiałyśmy, prawda? Czekam na ciebie, a na razie kończę, mam tu zajęcia. - rozłączyła się. Znów zerknęłam w lusterko, tak, to rzeczywiście on, no cóż... Ruszyłam, widząc zielone światło i zastanawiałam się gorączkowo, czy jutro naprawdę ludzie nie dowiedzą się o mnie dzięki uśmiechniętej Amirze. W sumie, doszłam do wniosku, że to wina Itachiego. Gdyby nie on, to żadna blondynka by mnie nie zaczepiła, nikt nie patrzyłby na mnie z niechęcią. Dwa dni, a takie rezultaty, no, no, Orissa, ty to jednak jesteś nienormalna. Ale myśl, że Uchiha zawinił, wydawała mi się najlepsza i tak naturalna, że poczułam złość na nowego znajomego, który już od jutra nie będzie się kwalifikował do tego grona. Szlag, a on dalej za mną jedzie? No nie, ludzie, to już się robi śmieszne. I co? Zatarasuje mi drogę, bo będzie go dręczyło pytanie "dlaczego olałam go na parkingu?", a kiedy usłyszy odpowiedź, powie, że Amira nie zrobi mi krzywdy, po czym utuli mnie w silnych ramionach, w których będę się czuła najbezpieczniejsza na świecie? Dobra, takich bajek nie ma. Chociaż z tymi ramionami... nie! Potrząsnęłam głową lekko i skrzywiłam się, jakbym ugryzła cytrynę, bądź co bądź, nie jestem już dzieckiem i nie wierzę w bajki. Może w skrytości ducha marzyłam o takim scenariuszu, dlatego wykreowałam go i wyśmiałam, ale coś takiego nie było w stylu Itachiego. To znaczy, nie wiem, czy nie było. Mogłoby być, gdybym go znała, ale nie znałam, więc w sumie nie wiedziałam, czy miał taki styl... ech, bez sensu. Musiałam pogadać z mamą o tej Amirze i ustalić, co zrobić na wszelki wypadek. Teraz było mi już wszystko jedno, świat się nie skończy, kiedy ludzie usłyszą, że jestem Orissa. Zresztą, sama już nie wiedziałam, czego chciałam i co miałam robić. Zaparkowałam pod studiem, które wyrosło przed maską mojego samochodu jak kilku pieszych po drodze. Przysięgam, nie wiedziałam, skąd się biorą, po prostu nagle zjawiali się na ulicy. No, dobrze, może to moja wina bo byłam zatopiona w myślach i nie kontaktowałam ze światem. Wysiadłam z auta i przed oczami mignął mi brelok od klucza. Laleczka voodoo, która miała mnie przypominać, była prezentem od Hidana na piętnaste urodziny. Uśmiechnęłam się smutno pod nosem. Miałam wrażenie, że coś nas rozdziela, przyjechałam do Konoha tydzień temu, a on nie zadzwonił ani razu. Przygryzłam lekko wargi, gdy wyciągałam torbę z bagażnika. Może coś mu się stało? Albo ta dziewczyna z klubu ze striptizem go zamordowała? Zaraz, jak ona miała... Ava! Nie, Ava była dwa tygodnie temu, zanim wyjechałam powiedział mi o Minori. Szatynka, ciemne oczy, długie nogi. Chciał brnąć w szczegóły, ale zagroziłam mu wtedy, że jeśli zacznie mi opowiadać z detalami, to obetnę mu język i wykastruję. Jasne, nie przeraził się, stwierdził, że ma jaja ze stali, a poza tym jest pod opieką, bo złożył ostatnio jakąś ofiarę, co miało mu zapewnić błogosławieństwo. Mówiłam wam już, że ten czubek czci Szatana? Debil. Ale tęskniłam za nim i przydałoby się do niego odezwać. Tak, po treningu do niego zadzwonię i dam reprymendę, opowiem mu o pierwszych zajęciach z baletu i o Itachim. Na pewno zacznie się śmiać, że jestem ofermą, ale to nie wielka cena za możliwość rozładowania negatywnych emocji. Weszłam do studia i rozejrzałam się dookoła. Uf, te fotografie znanych tancerzy są naprawdę wielkie. Och, zaraz, zaraz, czy to nie moja mama? Jej zdjęcie sprzed czternastu lat wisiało niemalże w centrum. Phi, chcieli się podlizać! W recepcji siedziała dziewczyna w moim wieku, z dredami do pasa, zamglonym wzrokiem i słuchawkami na szyi, z których sączyły się jamajskie rytmy. Podeszłam do niej z uśmiechem i zapytałam o Yamahę, podała mi numer sali, w której odbywały się zajęcia i leniwym gestem machnęła w stronę hallu. W długim, przestronnym korytarzu nie było nikogo, zza drzwi dochodziły dźwięki różnorodnej muzyki. Och, tu ćwiczą flamenco! A tutaj salsę! W ostatniej sali na parterze ćwiczyła moja mama ze swoją grupą, która skończyła już zajęcia. Weszłam z rozmachem i zastałam mamę, jak tańczyła przed lustrami. Uśmiechnęłam się i na palcach do niej podeszłam, z zamiarem przyłączenia się. Znałam jej układ, wykonywała go na mistrzostwach świata na dwa lata przed moim urodzeniem i był to pierwszy układ, którego mnie nauczyła. Wyczuła moją obecność i otworzyła oczy.
-Mniejszy rozkrok, skarbie. - poinstruowała mnie lekko. Zachichotałam cicho i wykonałyśmy obrót, idealnie zsynchronizowane. Przestawiłam ciężar ciała na prawą nogę, wybiłam się lekko i odskoczyłam, wyciągając przed siebie ręce.
-Dobrze, a teraz cyrkiel. - zakomenderowała. Zrobiłyśmy szpagat w powietrzu i zaczęłyśmy piruety na palcach. Trzy obroty, rozstaw nóg pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, gwiazda na jednej ręce, zgięcie nogi w kolanie, podciągnięcie jej do klatki piersiowej.
-Doskonale. Chyba wystarczy. - powiedziała po chwili i zatrzymałyśmy się. Taniec z nią był wyzwaniem, profesjonalizm i pasja przemawiały przez nią w każdym kroku. Moim marzeniem było, by tańczyć jak ona. By samą swoją postawą zachęcać innych do tańca.
-Zaczekam na ciebie w domu, zamówię pizzę, dobrze? Och, Hidan do mnie dzwonił. - uśmiechnęła się do mnie i wyłączyła muzykę. Uniosłam brwi w zdziwieniu.
-Łajza. Do mnie się nie odezwał. - naburmuszyłam się. Mama się roześmiała wesoło.
-Mówił, że zadzwoni do ciebie na dniach, pytał, co u ciebie i tak dalej. - napiła się wody, a ja wyciągnęłam z torby baletki.
-I tak oberwie. - zapowiedziałam.
-Jasne, muzykę masz tutaj. - wskazała stolik obok wieży. Pokiwałam głową i ściągnęłam buty.
-Nie przemęcz się. A jak ogólnie w szkole?
-Och, wspaniale. Miałam... - zacięłam się, nie, bez sensu, po co mówić mamie o tej dziewczynie?- Miałam pierwszą lekcję baletu. Było fajnie. - dokończyłam, licząc, że nie zauważy mojego wahania.
-Tak? Cieszę się, nigdy nie lubiłaś baletu. - zauważyła, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami. Wyglądała jak moja starsza siostra, jej czterdzieści lat na twarzy było jak trzydzieści.
-Nie mam wyjścia. - wzruszyłam ramionami i zawiązałam baletki. Wstałam i wzruszyłam ramionami, prostując się przed lustrami.
-Hm... na pewno wszystko dobrze? -zapytała podejrzliwie i wzięła z parkietu swoją torbę.
-Jasne. Zobaczymy się za trzy godziny. - zbagatelizowałam jej słowa i podeszłam do wieży. Wiedziałam, że zmierzyła mnie jeszcze bacznym spojrzeniem i pożegnała się. Kochałam ją, ale gdy zaczynała się martwić, to zapewniała mi wszelkie środki bezpieczeństwa. Chodzenie do szkoły z dwójką ochroniarzy nie byłoby komfortowe. Wyszła, puściłam muzykę i spróbowałam powtórzyć ostatnie ćwiczenia z lekcji. Zastanawiałam się, kiedy zadzwoni Hidan i dlaczego zadzwonił do mojej mamy zamiast do mnie. Mimowolnie wróciłam myślami do Suna i ostatnich wydarzeń. Martwiłam się tym durniem, jego dziwne zachowanie sprawiało, że odsuwaliśmy się od siebie. 
Wychowaliśmy się razem, Hidan był pierwszym facetem, który widział mnie w biustonoszu i majtkach (to nie był strój kąpielowy), uczynnie odprowadzał mnie do domu z każdej imprezy na której przeholowałam z alkoholem, służył swoim ramieniem, bym mogła dać upust łzom, gdy kolejny facet, z którym chciałam być, okazywał się draniem patrzącym na moje pieniądze i osiągnięcia (cholera, wiem, że miałam tylko osiemnaście lat, ale wiek nie ma tu nic do rzeczy), nauczył mnie rozbrajać chłopaków kilkoma uderzeniami (chciał też nauczyć mnie, jak się chłopaków rozbiera, ale po namyśle stwierdziliśmy, że to niepotrzebne bo sami będą się przede mną rozbierać)... och, żeby to wszystko zliczyć to nie starczyłoby mi życia. I nagle, trzy miesiące temu, po prostu przestaliśmy wychodzić w weekendy do kina, na imprezy, przestał nawet uczyć mnie driftować bo stwierdził, że już potrafię, nie przyjeżdżał po mnie do szkoły (okey, mógł to uznawać za przykry obowiązek ale wcześniej godził się na to z uśmiechem). Nie miałam pojęcia, co było nie tak. Jeszcze zrozumiałabym, gdyby to jakaś dziewczyna tak zaprzątała jego głowę, ale Hidan uwielbiał się bawić i nie tolerował związków. Nie potrafiłam znaleźć logicznego wyjaśnienia tego, że gdy pytałam, co u niego, odwracał głowę i próbował zmienić temat. Uciekał, cały czas gdzieś wyjeżdżał, był zajęty, nie mógł, nie potrafił, nie znalazł czasu, nie miał jak się ze mną spotkać.
Szlag! Zatrzymałam się w pół kroku i zrezygnowana popatrzyłam na swoje odbicie. Był moim przyjacielem, pewnie znalazłby sposób na zamknięcie buzi Amirze gdyby czegokolwiek próbowała, klepnąłby mnie w plecy i powiedział "Weź się ogarnij, dziecino, bo przełożę cię przez kolano i tak spiorę, że zapamiętasz do końca życia.". Śmiejcie się, proszę bardzo. Ja tam bałam się tej groźby, już raz ją spełnił i rzeczywiście, będę pamiętać to upokarzające wydarzenie do końca życia. 
Zirytowana podeszłam do torby  i wyciągnęłam z niej telefon z zamiarem wykonania telefonu i  nawrzucania temu durniowi. Wybrałam jego numer i z niecierpliwością czekałam na jego arogancki, leniwy głos w słuchawce "Co tam, dziecino?". Zawsze nazywał mnie dzieciną. To chyba jego zboczenie, ale do żadnej innej tak nie mówił, to określenie było zarezerwowane dla mnie i po części byłam z tego dumna. To było wyróżnienie. Ale nie odebrał ani tego połączenia, ani trzech następnych. Zdenerwowałam się i po dziecinnemu obiecałam sobie, że jak już zadzwoni, to nie odbiorę. Oczywiście, w głębi duszy wiedziałam, że Hidan nie będzie musiał czekać nawet dwóch sygnałów, tak szybko zaakceptuję połączenie od niego, ale myśl o ukaraniu go była pocieszająca. Godzinę później przyszła dziewczyna w dredach i zostawiła mi klucze do studia. Ale miałam chody, nie? Gdy już zamknęły się za nią drzwi, zrzuciłam baletki i podłączyłam pendrive'a do wieży. Miałam gdzieś, że powinnam dalej ćwiczyć postawę, która nie wyglądała za dobrze w moim wykonaniu. Chciałam zatańczyć coś innego, a miałam ochotę na belly dance. Pierwsze rytmy bębnów i piszczałek z Indii sprawiły, że się uśmiechnęłam, czując przyjemny dreszcz adrenaliny. Zakołysałam biodrami i ułożyłam dłonie w lotos. W myślach powtarzałam opowieść, którą przedstawiałam w tańcu.
-Nie wiem, co to za taniec, ale bardzo mi się podoba. - usłyszałam czyiś rozbawiony głos, przekrzykujący muzykę. Zatrzymałam się natychmiast i otworzyłam oczy. Itachi Uchiha? Mimowolnie moje ręce zbliżyły się do włosów, przygładzając je.
-Co ty tutaj... to znaczy...?- zająknęłam się i podeszłam do wieży, ściszając utwór.
-Próbowałem cię złapać po lekcjach, ale uciekłaś, jakby cię diabeł gonił. W sumie, po części... - zwiesił głos i uśmiechnął się. Popatrzyłam na niego z chłodną miną i splotłam ręce na klatce piersiowej. Nie wiedziałam, czego chciał, ale nie podobało mi się, że przyszedł do "Hi".
-O co chodzi? - zapytałam rzeczowo, dając do zrozumienia swoją postawą, że nie mam czasu na żarty. Ściągnął brwi i spoważniał, przez chwilę miałam wrażenie, że zapyta "Stało się coś?", a ja mu odpowiem...
-Chyba sobie nagrabiłem. - uśmiechnął się pogodnie, a mi prawie szczęka opadła. O, proszę, chyba?
-Nie wiem, co zrobiłem, ale w ramach przeprosin i integracji zapraszam na imprezę w sobotę. Co powiesz? - zapytał beztrosko, stawiając krok w moją stronę. Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem, dobra, dalej był seksowny, teraz chyba nawet bardziej niż wcześniej, ale znajomość z nim była zabroniona.
-Sobota? Nie, jestem zajęta. - pokręciłam głową, choć piskliwy głosik w mojej głowie darł się "zgódź się! Idź z tym przystojniakiem na imprezę!" Nie.
-Czym? - zapytał, przewiercając mnie wzrokiem.
-Wiesz, to raczej moja sprawa. - fuknęłam niezadowolona. Roześmiał się cicho, oho, miękną mi nogi.
-Nie chciałem być wścibski ale naprawdę nie możesz zrobić dla mnie wyjątku? Zabawimy się trochę. - dlaczego poczułam, że ten tekst miał dwa znaczenia? Tylko że to jego spojrzenie, ten głos, uśmiech, postawa... zawsze musi być tak ciężko odmówić facetowi?
-Może innym razem. - rzuciłam niezobowiązująco i odwróciłam się do niego plecami, dając znak, że rozmowa jest skończona. Chcielibyście, żebym powiedziała, że sobie poszedł? Nie? I słusznie, bo nie usłyszelibyście tego. Oczywiście stał i bezczelnie się na mnie gapił. Westchnęłam zmęczona i popatrzyłam na niego kątem oka.
-No? - zapytałam, niezbyt uprzejmie. Nie ruszyło go to zupełnie.
-Co zamierzasz tańczyć?
-Balet?
-Boso? - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na swoje stopy. Faktycznie, przecież je zdjęłam. Och, diabli nadali ten balet, tą szkołę, te baletki i jego!
-Bo najpierw chcę... dawno nie tańczyłam salsy. - wymyśliłam na poczekaniu.
-Salsy? No to może spróbuję dotrzymać ci pola na tym terenie? - zapytał i już zdejmował z siebie bluzę. No, pięknie. A teraz jeszcze mam z nim tańczyć. Mogłam się wyłgać, ale nie znajdowałam wymówki. Podeszłam do wieży i w pamięci przetrząsnęłam playlistę. Ach, mam coś odpowiedniego. Mya "Do you only wanna dance". Znacie "Dirty Dancing 2"? To soundtrack z tego filmu.
-Hej, znam to. - uśmiechnął się i powiedział tytuł. Kiwnęłam głową i z tajemniczą miną podeszłam do niego.
-Moja mama oglądała to codziennie. Końcowy układ znam na pamięć. - mruknął po chwili.
-Udowodnij. - rzuciłam i uniosłam wojowniczo podbródek. Czarne oczy niebezpiecznie zalśniły, gdy objął mnie w talii i pociągnął bliżej siebie.
-Wedle życzenia. - szepnął i zaczęliśmy. Sunęliśmy po parkiecie, jakbyśmy nigdy nie robili niczego innego. Trzymał mnie mocno i prowadził pewnie, miał świetną postawę, musiał długo tańczyć. Dwa kroki w tył, obrót, przycisnął mnie mocniej do siebie, odsunęliśmy się i znów zbliżyliśmy, jak fala. Zgięłam nogę w kolanie i oparłam o jego biodro, jego dłoń sprawnie sunęła po moim udzie, objęła plecy i stanowiła podporę, gdy odchyliłam się w tył górną częścią ciała i wróciłam do poprzedniej pozycji. Zetknęliśmy się czołami, a jego dłoń przyciskała mnie do właściciela.
-Doskonale. - wyszeptał.
-Ty trochę gorzej. - odparłam z uśmiechem, na co on cicho prychnął, rozbawiony.
-Daję ci fory. - usłyszałam przytyk i uniosłam jedną brew w geście zdziwienia. Tańczyliśmy i to było niesamowite. Sprawiał, że odgadywałam każdy ruch, każdą jego myśl i wirowaliśmy oboje, idealnie rozumiejąc, co chce powiedzieć druga osoba. Zrobiłam piruet i trzymałam go za rękę, gdy ukląkł na jednym kolanie, ja wyrzuciłam lekko nogę w górę, wstał i znów pociągnął mnie do siebie. Nigdy wcześniej nie tańczyliśmy razem, ale poczułam, że nigdy później nie chcę tańczyć z nikim innym. Oboje oddychaliśmy ciężko, jakbyśmy przebiegli długi dystans, ale uśmiechaliśmy się do siebie. Za ten taniec nie mogłam go nie lubić lub chcieć się od niego odsunąć. Niech już wszyscy wiedzą, byleby on tańczył ze mną każdego dnia tak, jak teraz.
Uśmiechnął się tym swoim drapieżnym uśmiechem. Chciałam się cofnąć, ale obejmował mnie mocno.
-Więc nadal masz coś do roboty w sobotę? - zapytał. Na ułamek sekundy zamarłam i uświadomiłam sobie wszystko. To po to było to całe przedstawienie z tańcem? Chciał koniecznie zabrać mnie na tą imprezę, i co jeszcze? Może miałam być kolejną "damą do towarzystwa"? W takie karty gra Uchiha, no, no. Uśmiechnęłam się znudzona i szybkim, stanowczym ruchem odsunęłam się od niego, po czym kołysząc leniwie biodrami podeszłam do wieży, zbierając po drodze baletki z parkietu.
-Nie chciałabym, żeby twój wysiłek poszedł na marne, bo całkiem dobrze mi się tańczyło... - schowałam buty do torby i wyciągnęłam pendrive'a.  -... Ale odpowiedź nadal brzmi "nie". Mam inne rzeczy do roboty. - podkreśliłam i założyłam torbę na ramię. Włożyłam buty i uśmiechnęłam się, jak gdyby nigdy nic.
-Muszę zamykać, idziesz? - zapytałam i skierowałam się do wyjścia, gasząc w międzyczasie światło.
-Jasne. - miał dziwny wyraz twarzy. Nie był zły, to na pewno, bardziej zaintrygowany, a to mi odpowiadało. Wyszliśmy w ciszy, zamknęłam główne wejście i schowałam klucze.
-No, to by było na tyle. Miło, że przyjechałeś z taką intencją ale... no, może innym razem. - zrobiłam zmartwioną minę i po chwili uśmiechnęłam się pocieszająco. Na jego ustach również pojawił się nikły uśmiech, ale jego oczy wypalały dziury na moim ciele. Zignorowałam sygnał w mózgu, że należy zrobić w tył zwrot, pognać od samochodu i uciec jak najdalej od tego człowieka. Patrzył, jakby mnie oceniał, jakby zastanawiał się, ile mam siły i czym mogę go ewentualnie zaskoczyć. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, ale nie pokazałam po sobie niczego.
-Tooo... do zobaczenia? - przeciągnęłam pierwsze słowo i odwróciłam się by odejść.
- Nie powinnaś przejmować się Amirą. Załatwiłem w twoim imieniu tę sprawę. - zwrot o sto osiemdziesiąt stopni z szeroko otwartymi oczami. Kiedy? Jak? Skąd? Te pytania musiały być widoczne na mojej twarzy, bo roześmiał się cicho.
-Nie uważam, by szantażowanie kogoś z zazdrości było dobrym sposobem na życie.- wyjaśnił, dając mi do zrozumienia, że nie zrobił niczego dla mnie, ale z powodu poczucia sprawiedliwości. Aha, już wierzę.
-Więc szantażowanie kogoś z innych powodów jest dobre? - odzyskałam rezon.
-To tylko moja filozofia. Wypadałoby podziękować. - zwrócił mi uwagę, jak pięcioletniej dziewczynce. Wciągnęłam ze świstem powietrze i uśmiechnęłam się słodko.
-Och, tak, z pewnością. - odparłam, po czym podeszłam do swojego auta, odprowadzona jego cichym śmiechem.


Odrabiałam właśnie zadanie z biologii, gdy zadzwonił mój telefon. Podniosłam nieprzytomny wzrok na wyświetlacz i wyprostowałam się. No! W końcu! To już czwarty dzień, sobota wieczór, długo musiałam czekać. Odebrałam telefon, uśmiechając się do siebie.

-Jak leci, dziecino? - spokojny, leniwy głos po drugiej stronie sprawił, że oparłam się wygodniej o fotel obrotowy na którym siedziałam.
-Cześć, Hidan. Faktycznie się spieszyłeś z tym telefonem. - mruknęłam kąśliwie, ale jego cichy śmiech odwrócił moją uwagę od należnej bury.
-Liczyłem na coś w stylu "jak się czujesz? Co u ciebie, najwspanialszy, ukochany..."
-Nie schlebiaj sobie, nigdy nie nazwałabym cię najwspanialszym. - przerwałam mu.
-Aa, czyli ukochanym tak? - podchwycił. - Jak się trzymasz? - zapytał już konkretniej, ale w jego głosie nadal igrały nuty śmiechu. Takiego go uwielbiałam.
-Jakoś. Ćwiczę balet, wiesz?
-Nigdy nie byłaś w tym dobra. Twoja postawa była haniebna. - rzucił lekko. Widzicie, jak dobrze mnie znał?
-I nadal jest. I bolą mnie stopy! Całe! - poskarżyłam się, robiąc cierpiętniczą miną, jakby mógł to zobaczyć. Najlepsze w Hidanie było to, abstrahując od tematu moich stópek, że nigdy nie pytał mnie o powód. Jeśli mówiłam "idź", to szedł, gdy mówiłam "przytul mnie", robił to, a jak kazałam mu "sprać tego debila", wskazując na jakiegoś faceta, podwijał rękawy koszuli i po dziesięciu minutach sprawa była załatwiona. Czyżby to była kwestia zaufania?
-Domyślam się. Podoba ci się w Konoha?
-Nie zbyt. Ostatnio zaczepiła mnie jakaś dziewczyna i dała mi "przyjacielską radę", żebym nie kręciła się obok Itachiego Uchiha. - czekałam na jego reakcję. W myślach widziałam jak przybiera na twarz maskę opanowania i niedbałego zainteresowania tematem.
-I pewnie ma rację.
-Och, nie ma! W ogóle się przy nim nie kręcę! Raz się zgubiłam a on mi pomógł, to wszystko. Ale wiesz, najgorsze, że ona wie, kim jestem.
-Sah, to logiczne, że wie. Dlaczego masz ludzi za idiotów?
-Bo nimi są. - odparowałam, mimowolnie wzruszając ramionami. Zaśmiał się cicho.
-Dobra odpowiedź. Ale powiedz, dziecino, co z tym Uchiha?
-Nic, mówię ci przecież. Parę dni temu zaprosił mnie na imprezę, odmówiłam. - powiedziałam, domagając się pochwały. Hidan milczał dłuższy czas, pewnie zastanawiał się, co powiedzieć.
-Wolałbym, żeby tak zostało. - powiedział nagle, całkiem poważnie. Jego ton głosu zaniepokoił mnie.
-To znaczy? - domagałam się szczegółów. Jashin nie bywał poważny, nigdy w stosunku do mnie.
-Nie kręć się koło niego, jasne? Nie potrzebujemy kłopotów, dziecino.
-My to znaczy kto? Ty i Rinnegan? - warknęłam, zirytowana jego tajemniczymi gadkami.
-My to znaczy ja i ty. Uchiha nie jest towarzystwem dla ciebie. - i tu go miałam.
-Więc go znasz! - zawołałam tryumfalnie, słysząc po drugiej stronie syknięcie. Teraz mi się nie wywinie. - Gadaj, co to za jeden! Chcę wiedzieć wszystko! - nakazałam, podciągając nogi i siadając po turecku na fotelu.
-Stary znajomy. Obiecujesz, że będziesz trzymać się z daleka od niego? - zapytał, bagatelizując moje słowa. A to przebiegły lis!
-Nie, nic ci nie obiecuję. Skąd go znasz? Kto to jest? On wie o mnie prawie wszystko. Mów!
-Ale niczego nie wiesz ode mnie, jasne? Pewnie się domyśliłaś, że jest z tych Uchiha. Policja, wybitna policja. - podkreślił. - Nie ma z nimi zabawy. On jest genialnym dzieciakiem, naprawdę genialnym. - westchnął ciężko i zamilkł, zbierając myśli. - Ale parę miesięcy temu zbuntował się. Jego stary, komendant, nie był tolerancyjny... wróć, nie jest. Itachiemu nie podobały się metody działania jego rodziny, wkręcił się do grupy Orochimaru. Okazjonalnie był w Suna i rzucił gang. Teraz handluje chyba na własną rękę, ale nie jestem pewien. Dziecino? Nie zbliżaj się do niego, mówię poważnie, znam Itachiego wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że przy nim zawsze są kłopoty. A przy tym... jest cholernie niebezpiecznym człowiekiem. Z takimi ludźmi się nie zadziera i jeśli ty spróbujesz, nawet ja i Rinnegan możemy nie być w stanie wyciągnąć cię z takiego bagna. Jasne? - zapytał, a ja wzięłam głęboki wdech. Hidan nie lekceważył swoich przeciwników, choć na pierwszy rzut oka tak właśnie się zachowywał. Z szacunkiem mówił tylko o kilku z nich, i ten Uchiha musiał zaliczać się do szczęśliwego grona. Postanowiłam, że posłucham przyjaciela.
-Dobra, nic nie wiem. - zgodziłam się potulnie.
-I dobrze. - odetchnął z ulgą.
-A co u ciebie? Jak ma się Minori? - zapytałam, zmieniając temat na bezpieczne tory.
-Kto? Nie, dziecino, masz przestarzałe informacje. Siedzę sobie teraz w samochodzie przed "Equilibrium" i czekam. Domyślasz się na kogo?
-Hidan! Jesteś okropny! Znów zamówiłeś sobie dziewczynę?! - zapytałam, krzywiąc się.
-Pudło, dziecino! Spotkałem ją dwa dni temu...
-I nadal się z nią spotykasz? A to niespodzianka. - przerwałam mu, śmiejąc się cicho.
-No, dzisiaj to zakończę. - zawtórował mi beztrosko.
-Czekam, aż zjawi się jakaś zołza, która da ci popalić i ustawi do pionu. - w życiu sobie tego nie wyobrażałam, ale lubiłam się z nim spierać.
-Wiesz, że czekam tylko na ciebie. - odparł pogodnie.
-W życiu! - zawyłam, wzbudzając jego szczery śmiech.
-Przemyśl to, dziecino, w łóżku byśmy się nie nudzili. - przekonywał, a ja roześmiałam się jeszcze bardziej. Taak... to na pewno.
-Nie byłabym w stanie tego z tobą robić wiedząc, że nauczyły cię tego te wszystkie dziewczyny. - miałam na myśli sporą liczbę dziewczyn, z którymi Hidan się przespał. Był stałym bywalcem Dzielnicy Czerwonych Latarni i różnych klubów, pomimo, że nie dawno skończył osiemnaście lat. Ciężko to sobie wyobrazić, prawda?
-Zapewniam cię, że nie miałabyś czasu o tym pomyśleć! - rozległo się z drugiej strony, wśród kaszlu. Chyba się zakrztusił przez ten śmiech. Biedaczek.
-Nonsens, a w ogóle to ta rozmowa robi się niesmaczna. Koniec tematu. - powiedziałam, chichotając pod nosem.
-Niesmaczna ale przyjemna, co?
-Wypchaj się. I nie zapomnę, że dzwonisz do mnie w chwili wolnej od panienek! Jesteś podły. - nie byłam na niego zła, nie potrafiłam się na niego złościć dłużej, niż dziesięć minut (wiem, bo kiedyś mierzyłam czas stoperem).
-Wiem, dlatego za mną szalejesz. No, idzie. Blondynka, długie włosy, niebieskie oczy, rozmiar...
-Zamknij się! - huknęłam, słysząc w odpowiedzi salwę wesołego śmiechu.
-Zadzwonię jeszcze. Aha, i pamiętaj, żeby nie zbliżać się do Uchiha. - powiedział, znów poważnym tonem. Ściągnęłam brwi, naprawdę go to martwiło.
-Mhm, miłej zabawy. - zgodziłam się, pozorując lekki ton.
-Tak, kocham cię, dziecino. - mruknął jeszcze w słuchawkę.
-Wiem, ja ciebie też, Hidan. - odparłam cichym tonem i rozłączyliśmy się. Och, nie, nie, nie przejmujcie się tym wyznaniem uczuć. Jashin mówił tak do mnie czasami, nie rozgryzłam jeszcze do końca, czy faktycznie mnie kochał (jak siostrę), czy też... no dobra, chyba jego kamienne serce darzyło mnie jakimś głębszym uczuciem, skoro wytrzymał ze mną tyle lat.
Przytknęłam krawędź telefonu do ust i wpatrywałam się w martwy punkt na ścianie. Hidan nie powiedział mi niczego konkretnego, jak zwykle. I byłam w stanie się założyć, że ta blondynka, to w rzeczywistości Yahiko, i że jutro w gazetach znów będzie wzmianka o kilku tajemniczych mordach w wyniku porachunków gangów. Nie, nie wierzyłam, by ci dwaj należeli do Hangetsu lub Akatsuki. Co jak co, ale takie klimaty ich nie ciągną. Niczego logicznego nie potrafiłam wymyślić więc kulturalnie wzięłam się za odrabianie lekcji z tej cholernej biologii. Nienawidzę tego przedmiotu.


Tańczyłem z dziewczyną o brązowych oczach i zgrabnym ciele. Dobrze się ruszała, przyznaję, momentami nawet dotrzymywała mi kroku ale... do Orissy się nie umywała. Stwierdziłem to z pewną dozą złości, bo od początku imprezy szukałem wzrokiem Sahirah, wiedząc, że się nie zjawi. Niech nikt nie myli tego z miłością, to po prostu czyste zainteresowanie. Jeszcze żadna mnie nie spławiła w ten sposób, ale nie zdziwiłbym się, gdyby ona przyszła i z uśmiechem zapytała "zatańczymy?". Przez moment ta wizja była tak realna, że prawie w nią uwierzyłem. Nie docierało do mnie, że którakolwiek dziewczyna jest w stanie mi odmówić. Co zrobiłem źle? Zatańczyłem z nią (przyznaję, z nikim mi się tak dobrze nie tańczyło), byłem miły, wręcz ociekałem uprzejmością i co? " Mam coś innego do roboty". Na dodatek zirytowałem się trochę wyskokiem Amiry, nie miałem ochoty, by Sahirah biegała po szkole w towarzystwie ochroniarzy, przed czym ostrzegał mnie Jashin, co byłoby koniecznie, gdyby ta blond idiotka wypaplała kilka rzeczy do niepowołanych osób. Czy kobiety muszą być takie puste? Ale mina Amiry mówiła sama za siebie, gdy już z nią skończyłem. Nikomu nie piśnie słowa. Tylko czy to wystarczy? Zostawiłem partnerkę samą i podszedłem do baru. Zamierzałem znaleźć jakąś brunetkę z zielonymi oczami. Sasuke siedział na wysokim krześle i spokojnie, z miną znawcy, sączył osiemnastoletnią whiskey. Wodził dyskretnie wzrokiem dookoła siebie, wyszukując ofiary. Uśmiechnąłem się pod nosem, i pomyśleć, że ja go tego nauczyłem.

-I jak? - zapytał, gdy zająłem miejsce obok niego.
-Nudno. - odparłem, wzruszając ramionami, jakby niespecjalnie mnie to wszystko obchodziło. Rzuciłem spojrzeniem na wejście, ale poza dwoma bramkarzami nie było tam nikogo. Złapałem się na tym, że czekam na tę Orissę. Gdy barman postawił przede mną tequilę, wychyliłem kieliszek jednym sprawnym ruchem, bez soli. Zaczynałem się irytować, z jakiej racji czekam na jakąś dziewczynę? Mój brat musiał zrozumieć co się działo.
-Odpuść sobie. Masz tu tyle dziewczyn... Sahirah sama do ciebie przyjdzie, kwestia czasu. - klepnął mnie w ramię z pewnym siebie uśmiechem. Przyznałem mu rację. Może teraz mi odmówiła, ale w końcu sama do mnie przyjdzie, będzie ją rozpierało pytania, jak całuję i co mogę zrobić. Każdą z nich nurtowały takie zagadnienia, i każda z  nich przychodziła po odpowiedź. W tłumie tańczących wyśledziłem burzę brązowych włosów. To ona! Poderwałem się z krzesła z tryumfalnym uśmiechem. Wiedziałem, że przyjdzie, to było logiczne. Przywołałem na twarz znudzony wyraz i już miałem podchodzić, gdy dziewczyna odwróciła się w moją stronę. To nie Sahirah. Zakląłem pod nosem.
-No, bracie, ta Orissa chyba coś ci zrobiła, skoro tak chętnie biegniesz w jej stronę. - rzucił lekko Sasuke, uśmiechając się pod nosem przebiegle. Spojrzałem na niego przeciągle lecz nie odpowiedziałem. W duchu zganiłem się za takie zachowanie, co ja wyprawiam? Podszedłem do dziewczyny, która wirowała na parkiecie i wyraźnie dawała mi sygnał, że czeka na mój ruch. 
-Wypijemy za nas, mała?- zapytałem, widząc jej chętny uśmiech. Była już trochę wstawiona, chichotała nerwowo, ale dla mnie liczyło się to, że zająłem czymś myśli. Albo tak mi się wydawało. Gdy usiedliśmy w pomieszczeniu na piętrze i kelnerka postawiła przed nami butelkę whiskey (zanim odeszła, wsunęła mi w rękę karteczkę ze swoim numerem, którego zamierzałem użyć dnia następnego), dostałem wiadomość od Jashina. "Nie zbliżaj się do Sahirah.". Ach, tak, więc już mu powiedziała. I z pewnością go wypytywała o mnie. Ta myśl poprawiła mi humor. Wzniosłem toast, słysząc, jak dziewczyna o nieznanym mi imieniu (w sumie nawet mnie to nie obchodziło), mówi "Za nas". O nie, skarbie, taki toast będę pił, gdy wzniesie go Orissa. I zrobi to już niedługo. A po toaście zabiorę ją do jakiegoś hotelu i nie dam spać do rana, po czym zniknę, usatysfakcjonowany pod każdym względem.


No, przecież tak nie można! Jakim prawem?! Ludzie nie mają wstydu, a on to już w ogóle. Bezczelny, cham, prostak, ameba! Zajął, znów, jedyne miejsce na parkingu w cieniu! Panie Boże, za co? Skwar, jaki panował od rana, informował wszystkich wyraźnie, że wtorkowe popołudnie będzie nie do życia. Świetnie, zamknę się w domu, włączę solidnej wielkości wiatrak, i w ciszy przerywanej buczeniem silniczka, będę się rozkoszować chłodnym powiewem sącząc mrożoną kawkę. Plan idealny. Zaparkowałam, klnąc pod nosem na czym stał świat, i wygramoliłam się z samochodu w z wątpliwą gracją, jak to ja. Haruki złapała mnie już przed wejściem i, piszcząc z podniecenia, pociągnęła mnie za rękę.

-No, co tam? - zapytałam, niezbyt zainteresowana.
-Wiesz, co będzie na zakończenie roku? - zapytała, a ja przewróciłam teatralnie oczami. Niech zgadnę, impreza?
-No?
-Impreza! - och, proszę, co za niespodzianka.
-To super. - wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę sali w której miałyśmy matematykę.
-Tematyka: niebo i piekło. Przebiorę się za diablicę. A ty? - to ciekawe, że już uznała, iż się wybieram. Musiałam ją rozczarować, jakoś nie miałam ochoty na bujanie się po dyskotekach.
-Chyba spasuję. - oczywiście, mogłam tego nie mówić. Dziewczyna stanęła jak wryta i złapała się za głowę. Miała minę mówiącą "tyś chyba poszalała, że nie pójdziesz". No, będzie ciężko jej to przetłumaczyć.
-Nie wiesz, o czym mówisz. Musisz przyjść, Twoje życie towarzyskie powinno rozkwitać! A na razie siedzisz w salach prób od tygodnia i zawzięcie ćwiczysz. Rozerwiesz się trochę, zabawisz! Nie daj się prosić. - nalegała.
-Haruki, nie narzekam na swoje życie towarzyskie, dobra? A poza tym... jakoś mi się nie chce. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. W Suna miałam zabawy po uszy. A tutaj było za duże prawdopodobieństwo, że ktoś mnie gdzieś rozpozna. Dzięki, nie.
-A-ale... och, rozumiem. Ty nie chcesz iść ZE MNĄ. - powiedziała i splotła ręce na piersiach. Szczęka prawie mi opadła. Znam ją tydzień, po tak krótkim czasie raczej nie można być uprzedzonym do kogoś, prawda? No, po prostu... Co za dziewczyna.
-Dobra, zróbmy tak, pójdę, zobaczę i wrócę. Okey? - pytanie było czysto retoryczne, i tak postawię na swoim. Dobra, teraz może mi się nie udało, ale to kwestia wprawy.
-Jasne. Wiesz, pomyślałam, że przebierzesz się za anioła. Widziałam wspaniałą białą kreację... - zaczęła paplać, wyciągając telefon z kieszeni i pokazała mi kilka zdjęć. Dwie z pięciu kiecek były naprawdę dobre. O czym ja myślę?


Przez ten upał wydawało mi się, że czas stoi w miejscu, a kiedy wreszcie lekcje się skończyły, miałam wrażenie, że spędziłam w szkole co najmniej trzy dni. Byłam nieludzko zmęczona, a czekały mnie jeszcze dwie lub trzy godziny treningu w "Hi", za co? Przetarłam palcem miejsce pod oczami, ścierając odrobinę tuszu który pod wpływem gorąca roztopił się i pozostawił ślady na skórze, westchnęłam cicho zmęczona i zamarzyłam o basenie z chłodną wodą. I drinku od Hidana, robił najlepsze mojito w Suna, a basen byłby w kształcie... na przykład gitary! I masa fajnych facetów dookoła mnie jednej.

-Cześć! - ktoś wyrwał mnie z zamyślenia, gdy szłam przez parking.
-O, Itachi, cześć. - spanikowałam. Unikałam go przez cały dzień, mając w pamięci słowa Jashina, a teraz dorwał mnie samotną!
-Mam pytanie, nie chciałabyś pojechać ze mną... - zaczął beztrosko, uśmiechając się do mnie tym zabójczym uśmiechem za który, jak już zauważyłam, wiele dziewczyn było w stanie zrobić wszystko. Przysięgam, ostatnio jedna z moich znajomych z klasy poszła po butelkę wody z automatów na drugim piętrze tylko dlatego, że jemu się nie chciało, a "czuł się bardzo spragniony". Aha, ciekawe. Spragniony czego?
-Wiesz, bardzo chętnie, ale na dziś mam inne plany. Może innym razem, okey? - wywinęłam się, nie dając mu nawet dokończyć. Zatrzymał się i spojrzał na mnie przenikliwie, chcąc, nie chcąc, też musiałam stać w miejscu, nie wypadało go tak zostawić, nie? Chociaż może...? Wbił ręce w kieszenie, a po chwili z jednej wyciągnął paczkę papierosów i odpalił.
-Czy ty się mnie boisz, Sahirah? - padło pytanie. Zamarłam, gdy czarne oczy ponownie zlustrowały mnie od góry do dołu, lecz gdy spojrzał w moje oczy, wydawało mi się, że zrozumiał wszystko. Przełknęłam ciężko i patrzyłam jak zaciąga się dymem. Był całkowitym przeciwieństwem, stał zrelaksowany, z ręką w kieszeni, przyjaznym uśmiechem i skrzącymi się czarnymi tęczówkami. Boże, i to był człowiek do którego Jashin miał taki szacunek? Kompletnie nie wydawał się niebezpieczny, raczej sympatyczny, troskliwy... cholera!
-Skąd ci to przyszło do głowy? - siliłam się na normalny ton, ale moje pytanie nie było naturalne i on to wyczuł natychmiast, z niewiadomych powodów dalej szedł w zaparte.
-Może to tylko moje przypuszczenie, ale unikasz mnie. Na dodatek jesteś pierwszą dziewczyną która spławiła mnie prawie dwa razy, więc nie odpuszczę ci tak łatwo. To jak? Boisz się, czy to mój wymysł?
-Nie, ja po prostu... - zawahałam się, szukając w myślach odpowiedniej wymówki. Może powiem mu, że mam dziecko, którego ojcem jest przypadkowy facet poznany na imprezie? 
-Tak? - zachęcił mnie, obserwując, jak zwilżam wargi językiem.
-Tylko... nie chcę mieć wrogów wśród twoich wielbicielek, wiesz? To trochę kłopotliwe. - palnęłam.
-Gwarantuję ci, że nie spotka cię z ich strony nic, czego byś sobie nie życzyła, jeśli od czasu do czasu znajdziesz dla mnie chwilę w swoim grafiku. - zapewnił, lecz w jego głosie zagrały poważne, ostre nuty. Oho, teraz brzmiał niebezpiecznie, przyznaję.
-Grafik? Jasne, hmm... - musiałam skapitulować, przyparł mnie do muru i nie było żadnej drogi ucieczki.
-Więc... mówiłeś coś że mogłabym...? - uśmiechnęłam się i założyłam włosy za ucho. Chyba taka odpowiedź go usatysfakcjonowała, bo kiwnął głową.




No i jest! Pierwsza część, bo to nie koniec! Zainteresowani?